Ostatnio jedna z polskich kodowanych stacji telewizyjnych urządziła mi mały maraton komedii damsko-męskich. Maraton pełen zaskoczeń, bo pierwszy film ("Lejdis") okazał się być wielką niespodzianką na plus, natomiast drugi obraz ("Testosteron") był dla mnie sporym rozczarowaniem. Już rok temu podchodziłem do tej komedii, ale wtedy wymęczyła mnie ona strasznie, więc zrezygnowałem z jej oglądania. Tym razem jednak wytrwałem do końca i mogę śmiało powiedzieć, że nic bym nie stracił, gdybym znowu ją sobie darował.
Być może ta historia jako sztuka sprawdzała się rewelacyjnie, jako film niestety leży i kwiczy na całej linii. Ani to śmieszne, ani zabawne, ani odkrywcze, ani mądre, ani wciągające. Grupka facetów, biega, lata, pije, wrzeszczy i wspomina dawne miłości. I to ma niby być śmieszne? Nic więcej się niestety w tym filmie nie dzieje, całość to jedna, wielka, a do tego nudna gadka szmatka o niczym, zaprezentowana w niesamowicie mało interesujący sposób. Jedyne pomysły twórców na urozmaicenie tego filmu to wprowadzenie postaci pijanego kucharza, toalety "na krańcu świata" i rzucanie nam po oczach, co kilkanaście minut zwariowanymi przypominkami z przerwanego ślubu, czy innych sytuacji z przeszłości lub z wyobraźni bohaterów. Całe szczęście, że gra tu Kot i Adamczyk, więc przynajmniej nie trzeba się jeszcze wstydzić za aktorów...
4/10
No cóż, prawisz nieprawdę, ale za to argumentujesz swoją opinię. To, że film jest raczej typowo "teatralnym" dziełem, nie tak filmowym jak "Lejdis" to wg mnie plus. Zamiast emanować obrazami, autorzy utrzymują 2-u godzinny film dialogami. I nie powiesz mi, że nie są zabawne ani odkrywcze.