Wczoraj oglądałam ,,Contracted" i nie bardzo mnie ruszył, wręcz fajnie się oglądało, dlatego dzisiaj postanowiłam rozejrzeć się za czymś mocniejszym w tej tematyce - i padło właśnie na ,,Thanatomorphose". No i masz, babo, placek... to najobrzydliwszy film, z jakim miałam styczność, wręcz nie potrafię oglądać go bez zatrzymywania (mimo tego, że również z powodu wstrętu oglądam na małym ekranie), niesmak do kwadratu, wszystkie stonogi i inne serbskie twory się chowają (oczywiście pod względem odpychania, bo fabularnie są jednak lepsze; w ,,Thanato..." praktycznie nic się nie dzieje, poza oczywiście ukazywaniem zgnilizny), ale może to dlatego, że rozkład to jedna z naprawdę niewielu rzeczy, które faktycznie mnie brzydzą. Nie jestem z tych, co to by wymiotowali na filmach, dlatego obyło się na razie bez eskapad do łazienki (i oby tak pozostało; jeszcze nie dokończyłam), ale, ugh, wstrętne to jest, naprawdę, nawet dla osoby, której nic nigdy wcześniej nie ruszyło na żadnym filmie. Jeżeli szukasz czegoś ekstremalnie mocnego, to ten tytuł będzie jak znalazł, dla takiej dozy okropieństwa warto nawet przeczekać te czterdzieści minut nudy.
Za poruszenie mojego stalowego żołądka, mistrzowsko wkomponowaną, dodającą klimatu ścieżkę dźwiękową i właśnie tę nudę, która stanowi moim zdaniem odzwierciedlenie nużącego świata Laury oraz swego rodzaju przekaz artystyczny, dojmującą prostotę, film dostaje 9.
Mimo tego raczej nieprędko do niego wrócę... ugh. Reżyser osiągnął, co chciał i za to też gratulacje.