Pierwszym jest fakt powrotu do surowego materiału filmowego. Zamiast rzeźby punktem wyjściowym jest blok marmuru. Jest to absolutną podstawą tego filmu. Gdyby nie to, prawdopodobnie większość scen byłoby bez sensu. Jarmusch tego sensu nie odrzuca, zachowując bezsens większości scen. Czuć, że przy tworzeniu filmu reżyser nie był skrępowany żadnymi zasadami i mógł jako scenę otwierającą dać medytację czarnucha w windzie pokazaną od góry (trudno stwierdzić, czy czarny leży czy stoi). Nie ma tu grama czegoś na kształt... świadomości z tworzenia czegoś nowego i innego oraz szczycenia się tym tylko z tego powodu. Bo to, że zamiast dialogów są tu zdania, nijak nie zasługuje na pochwałę. Główny bohater praktycznie nic nie mówi, zamiast twarzy ma kawałek skały i akcent z południowej Karoliny (?). Jest klientem firmy, która zapewnia mu wakacje w Hiszpanii na najdziwniejszym poziomie. Coś dla niego. Często podchodzą do niego ludzie i pytają „Nie mówisz po Hiszpańsku, prawda?”. I mówią. O filmie, muzyce, sztuce, bohemie. A on tego słucha.
Równie dobrze może być człowiekiem, który pracuje jako słuchacz. Bo spojrzenie przypadkowo (?) poznanych ludzi na różne rzeczy nie zawsze jest normalne. Może nie mieli nikogo, kto by ich wysłuchał?
Miałem jeszcze trzecią teorię, w ramach której czarnuch jest po prostu nikim. Nic sobą nie prezentuje, a jedynie chłonie (nie przetwarza) i uważa to za swoje (scena końcowa z Billem Murrayem). Reprezentant masy.
Miałem skojarzenia z „Revolverem” Ritchiego, głównie dzięki jednej scenie: tam bohater jadąc windą zatrzymuje się między 12 i 14 piętrem (13 nie ma). Tutaj winda przeskakuje z 3 na 4, potem od razu na 7.
Generalnie, dałem się złapać. Odkrywałem wciąż i wciąż. Po filmie zajrzałem do wikipedii, czy Shubert faktycznie żył 34 lata – teraz rozważam, czy pomyłka tej babki wynosząca trzy coś znaczy. Człowiek od bohemy rzuca przez ramię „Jak to mówią... La Vide no vale nada”. Potem główny bohater zauważa te słowa na tyle furgonetki.
Jim popełnił na dobrą sprawę tylko jeden błąd, decydujący: brakuje tu początku. Myśli, że widz da mu kredyt zaufania i będzie potulnie czekał na ciasto. Bo składniki są obiecujące. Czy Bill Murray w końcówce naprawdę jest tym ciastem? Cholera wie. Potrzebna by była powtórka, żeby cokolwiek zweryfikować. Jednak... Tak, mam wątpliwości, czy to naprawdę tworzy jakąś całość. Wynik lenistwa? A może tego, że wszechświat nie ma początku ani granic, a wszystko jest subiektywne?
6/10.
uuuaaa!!!
pięknie powiedziane
film piękny, zanurzony w kultowej już twórczości jarmuscha
gdzieś na skrzyżowaniach pomiędzy poprzednimi filmami więc jeśli nawet nie najlepszy to i nie najgorszy
utkany ze szczegółów
niestety przeciętny Kowalski, który umieszcza ciąg wulgaryzmów w jednym zdaniu z nazwiskiem Jarmusch nie jest w stanie się zatrzymać i tego pojąć
i dobrze
tylko ich strata
nie wszystko dla wszystkich nie każdy dla każdego
tylko zanim wejdziecie w jarmuschowy świat wytrzyjcie buty!
i tylko nie pluć!
kultura wciąż jeszcze obowiązuje
A ja użyję wulgaryzmu razem z nazwiskiem Jarmuscha w zdaniu, bo film moim
zdaniem był zajebisty, chociaż po ocenie na filmwebie i opiniach nie byłem
zachęcony do obejrzenia go. No i szczęście, że kupiłem najnowszy "FILM" -
obiektywna recenzja kogoś, kto zajmuje się tym zawodowo - 5/6 - a to do
czegoś zobowiązuje. Jednak może oceniam film również jako fan Jima. Może.
Dla mnie ewidentnie nie ma spadku formy. Pozdrawiam.