Normalnie jak w polskim filmie :))) Dawno się tak nie wynudziłem i nie wyczekałem do końca....zastanawia mnie po co ktoś robi takie filmy....
Po to robią takie filmy bo nie każdy jest taki jak ty. Bo np ja zasypiam na takich filmach jak Świt żywych trupów czy Transformens.
Hahaha
Transformers obejrzałem połowę jedynki, rzeczywiście porażka
Ale Świt Żywych trupów to raczej bym nie zasnął :) Rozumiem, że znalazł sie ktoś kto obejrzał Limity Kontroli z zapartym tchem, podziwiam naprawdę, też bym tak chciał :)
Wspomniałem tu o Transformensach nie bez powodu. W końcu sam oceniłeś go na 8. A jak tu się okazuje nawet go nie widziałeś całego.
Jak widać gusta się zmieniają, zresztą teraz Transformersom dałbym czwórkę a Limitom dwójkę. Co tu porównywać filmy zupełnie z innej bajki.
Blom, być może zbyt pochopnie oceniłeś swego przedmówcę. Film jest dopieszczony od strony wizualnej i muzycznej, ale treści brak. Można się zatem przy nim porządnie wynudzić. Rytm reżyserski jest opłakany. Jarmush stracił tak wiele czasu ekranowego na pokazywanie nam drobnostek i szczegółów, które nic nie wnoszą. Bohater wchodzi do pokoju, zamyka drzwi, kładzie walizkę, ćwiczy, przebiera się, siada... co to ma być ? Jak reżyser może się spodziewać zainteresowania ze strony widza, skoro nie uchyla mu nawet rąbka tajemnicy. Widz nie czuje się w najmniejszym stopniu uczestnikiem akcji, jest pozostawiony sam sobie, swoim własnym domysłom... Absolutna porażka, a szkoda, bo wybitne nazwiska i piękne fotosy obiecywały wiele.
"Rytm reżyserski" ?!? Wow, ciekawe z którego forum to wzięłaś. A to, że "widz pozostawiony jest sam sobie, swoim własnym domysłom"... No żeby mieć o to pretensje do twórcy filmowego? Przecież właśnie o to chodzi w kinie - żebyś zechciała dopuścić te domysły i przeznaczyć na nie choć trochę swoich procesów myślowych. Taka jasność i oczywistość odbiera całą frajdę.
To nie jest arcydzieło! To nawet nie jest Jarmusch, jakiego ja "znam", pełen surowych, czarnobiałych ujęć, pełen dyskretnego humoru i genialnych obserwacji. Nie widziałem tu twórcy Mystery Train, Poza prawem, Nocy na ziemi czy Truposza. I tylko kilka ujęć z góry na filiżanki przywodziło mi na myśl Kawę i Papierosy. A jednak film mnie wciągnął. Nie zachwycił, ale wciągnął. Mimo fali negatywnych recenzji, którymi bombardowano mnie z każdej strony. Nastawienie miałem gorzej niż złe, a wyszedłem mile zaskoczony. I zachciało mi się zgłębić tajniki Tai-Chi.
"Rytm reżyserski"- nie jest to pojęcie zaczerpnięte z żadnego forum. Odsyłam do lektury Płażewskiego, jeśli mocno interesujesz się kinem.
Zależy w jakim stopniu widz jest pozostawiony sam sobie... Bohaterowie nie wzbudzają empatii, widz nie czuje się współuczestnikiem zdarzeń, innymi słowy film nie wciąga ( przynajmniej mnie nie wciąga - lecz wiadomo, wszystko jest subiektywne :)). To już temat na dłuższą i głębszą dyskusję.
Pozdrawiam.
Płażewskiego Jerzego? A kinem, proszę panienki, interesuję się tylko troszkę ;) Przynajmniej tym "teoretycznym". Kino się ogląda, a nie się o nim czyta. Można je też robić i jeśli już mam czytać coś lub kogoś, to o tym jak to kino (= film) robić, a nie o tym jakby tu nazwać kanon postępowania reżyserskiego. Jestem pewien, że Jarmusch Płażewskiego nie czytał i nie zastanawiał się nad swoim rytmem. A czy wyszło mu to na dobre? Zaryzykuję stwierdzenie, że tak ;)
A to kiedy film wciąga, a kiedy nie... Dyskusja, nawet głębsza, jest w tym temacie z góry skazana na 1. konflikt 2. niepowodzenie.
"Kino się ogląda, a nie się o nim czyta." A niby dlaczego nie czytać i nie pogłębiać swej wiedzy o teorii kina, jeśli jest się tym zainteresowanym ? Widzę, że używanie nieco bardziej skomplikowanych sformułowań nie jest mile widziane.
Może i Płażewskiego Jarmush nie czytał, ale z całą pewnością miał do czynienia z innymi teoretykami kina. Czy z ich rad skorzystał, czy też nie to już jego sprawa. Wszak wszelkie konwencje w sztuce są po to, by je łamać, pytanie tylko, kiedy to ma sens i czy prowadzi do interesujących rozwiązań. Limits of control, jest filmem nowatorskim, jednak wg mnie słabym. Zbędne dramaturgicznie powtarzanie pewnych wątków, doprowadziło do monotonii i rozpaczliwej wręcz nudy. Pewnie ta powtarzalność miała też i swoje cele np. podkreślić spokój wewnętrzny bohatera (motyw tai chi,zamawianie dwóch espresso), ale co z tego skoro ma się ochotę wyjść z kina ? Zgadzam się z recenzją filmwebu - jedyną godną uwagi sceną jest ta z Tildą Swinton. Wielka szkoda, bo po twórcy Broken Flowers ,(który to film uwielbiam), spodziewałam się więcej.
I proszę paniczyka, fora internetowe służą właśnie dyskusji, a nie wzajemnym złośliwościom i sztucznym tworzeniu konfliktów. Powodzenia z tai chi, bo najwyraźniej Ci się przyda. ( Malutka złośliwość nie zaszkodzi. )
Myślę, że cała różnica w naszym podejściu do sprawy polega na tym, że podczas gdy ja bym tai-chi uprawiał, Ty czytałabyś o nim teorie.
Porównuje tylko pod względem tego który film nudzi, a który nie. W końcu "nuda" jest w tytule tego tematu, więc myślałem że to miejsce by o niej pisać.
Tak czy inaczej drodzy Państwo w sztuce jest tak że coś się komuś podoba a innemu nie i nie da się wybronić żadnej z opinii bo o gustach się nie dyskutuje. Dla mnie film był nudny jak flaki z olejem - w porównaniu z innymi filmami Jima tej jest mało interesujący. Tematyka jak w Ghost Dogu tylko dłużej, dziwniej i nudniej. Jest dużo ciekawszych filmów w kinie.
Z tą sztuką to tak różnie, powiem Ci. Taka Mona Lisa, dajmy na to. Podobać mi się nie podoba, ani jako postać, którą Leoś sobie wybrał na modelkę, ani nie jestem oczarowany samą kompozycją, wykonaniem itd. Ale, jedno zasadnicze "ale" - nigdy nie odmówiłbym Mona Lisie artyzmu i całej czci pokoleń, którą ją obłożono, nie odmówiłbym jej tego, czego sam nie oddaję i nie dostrzegam. Bo sztuka nie podlega gustom, aczkolwiek pracuję nad tą hipotezą i jeszcze brakuje mi terminów :) niemniej dzięki takiemu ustawieniu rzeczy o sztuce można dyskutować, bo nie obejmuje gustów (na przekór tym wszystkim, którzy mówią że gust jest zbyt subiektywny i się unoszą, gdy się ich preferencje oceni, a oceniani być nie lubią, oj nie...).
W mojej opinii film był świetny, interpretacji jednak nie poczynię, gdyż wesołego Jima nie traktuję poważnie, a może: odpłacam mu tym samym. Tylko patrzyłem, jak raz za razem puszcza do mnie oko z ekranu. W efekcie siedziałem dwie godziny z bananem na ustach, po to tylko, by po filmie banana tegoż jeszcze poszerzyć, gdyż moi współtowarzysze seansu - a raczej winienem ich nazwać niewiemnacoprzyszedłemdokinaalekupiłemsobienachosy - byli skonfundowani i poczuli się głupi, tak pięknie głupi. Potrzebowali panicznie wytłumaczenia, o co chodzi, czemu, jak, dlaczego, a nawet gdy coś im świtało, to nie mogli pojąć, dlaczego przy użyciu takich środków właśnie film stworzono.
A mi było wesoło jak diabli.
Nie zawiodłem się ani odrobinę, ale to taka moja cecha - kino rzadko zawodzi, jak się mu nie stawia oczekiwań innych niż "porwij mnie" - ten zaś film porwał mnie mistrzowsko. To kwestia wielu ważnych czynników: opanowanie własne, urzeczenie obrazem i dźwiękiem (które, zwróćcie uwagę - nie były wcale piękne w rozumieniu klasycznym), chęć ogarnięcia całości.
Jak ktoś uważa, że film był nudny, to mu czegoś brakuje - może uwagi, może inteligencji, może wrażliwości - pojęcia nie mam, ale czart z nim. Niektórzy lubią sobie tworzyć wyobrażenie, że jeśli nazwę kogoś głupkiem, bo nie docenił filmu, to najpewniej również snobistycznie uważam się za członka elity intelektualnej, która pluje tylko na maluczkich, a nosy ma wyżej niż Bozia sufit w Niebie. A ja uważam, że to kwestia faktów; wyobraźcie tylko sobie miny tych, którzy się dowiedzieli, że Ziemia nie jest płaska. Możemy sobie mówić, że to kwestia wykształcenia, ale w pierwszej kolejności była to "kwestia gustu" - bardziej im odpowiadało, że Ziemia jest płaska, wygodne im było, mogli w takie pudełko zmieścić swoje umysły i wyobrażenia. I tak samo moim zdaniem jest z "nudą" tego, jak i wielu innych filmów - ciężko zaakceptować fakt, że ma się jakiś brak w rozumowaniu; nie każde kino jest dla każdego widza - ergo nie każdy powinien mieć możliwość wypowiedzi, bo wiele konstruktywnego do powiedzenia mieć nie będzie - "jak w Ghost Dogu, tylko dłużej, dziwniej i nudniej" - To prawie tak głębokie, jak powiedzieć, że "film jest o takim facecie".
Nie zrozum mnie źle, nie jest to personalny przytyk - ciężko żeby był, jesteśmy wszak anonimowi. Ale proszę, weź to pod uwagę na chłodno.
Pozdrawiam!
Co ma płaskość ziemi do sztuki - porównujesz naukę którą mozna udowodnić z flmem który jest pusty i nudny i nie potrafisz tego udowodnić tylko piszesz o tym że siedziałeś w kinie uśmiechnięty. Ja nie jestem fanem filmów ładnych ale bez historii, jesli film miał być piekny i z piekną muzyką ale o niczym to moze po prostu taki gatunek do mnie nie trafia...
Nawiązując do Twojego wywodu - wyobrażam sobie że masz rację i za 500 lat kręcą same takie filmy :) cieszę się że już mnie nie będzie :)
płaskość do sztuki... O matko. Bardziej chodziło o zamknięte myślenie, ale mniejsza z tym. Poza tym jak mam Ci udowodnić? Co mam Ci udowodnić? Że Twoje subiektywne odczucie jest pomyłką mam Ci udowodnić? Źle to w ogóle ogarnąłeś. Udowodnij, że Słowacki wielkim poetą był. To co czujesz i myślisz o filmie to Twoje, ani mi w to wchodzić, ani to naprawiać. Tylko aż żal głupoty czytać.
Ale okej, proste rozwiązania są najlepsze. Dlaczego uważam, że filmy Jarmuscha są pierwszą ligą? Bo mają tysiące interpretacji. Mnoży się ich, i mnoży, i mnoży. Żadna nie jest nieprawdziwa, żadna też nie jest prawdziwa. A to co w filmie widzisz i co z niego wynosisz, to obraz Twojego umysłu, siła Twojej jego interpretacji. Stąd może ta nuda, nuda i nuda... I pustota.
I w żadnym razie nie nazwałbym tego filmu pięknym, czy muzycznie fenomenalnym, ale to już taka konwencja, że to co w żadnym razie nie piękne, ani porywające (porywające oh-ah), ani niezwykłe, jest sztuką. Jak Mona Lisa właśnie. Ot, uśmiech Jima.