[spoilery]
Na początku zapowiadało się ciekawie (nawet przebolałem tę znikającą wyspę), ale nie mogłem znieść paru rzeczy. Byłoby lepiej gdyby:
- zabili dziewczynę od razu jak ich zdradziła. Albo dowiedzieli się, że jest córką tego złego z początku i zdołała uciec. Miała dwie spluwy, ale komandosi chyba umieją z 2 metrów strzelić w głowę? Z kulką w czaszce nic by już nie zrobiła. I w imię czego? By Clay (denerwujący typ - od początku go nie trawiłem) mógł sobie ją popukać i zemścić się na "głosie z radia" (i tak go nie zabił, więc cała fabuła straciła sens)? Koleś chyba żyje według zasady "nie ufaj obcym, chyba że ma cycki i zechce się bzykać".
- Roque miał rację, ale twórcy jak zwykle musieli wznieść na piedestał jakiegoś buraka, który walczy "o dobro wszystkich bla bla bla". Realiów chyba nie znają...
- zderzenie samolotu z motocyklem - samolot jechał w sumie nie wolno aż tu nagle zatrzymał się w miejscu - a gdzie prawa fizyki?,
- naukowiec mimo iż wiedział, że go zabiją (każdy to wiedział), to uzbroił bombę - jaki sens?
- postrzelili 2 nogi dla komandosa, a on sobie później spokojnie stał i strzelał - magiczna moc bandaży?
Tak więc zapowiadało się nieźle, a wyszło do d*py. A dlaczego? Bo twórcy to kretyni, myślący nudnymi schematami, które się przejadły już 10 lat temu.
Przez taki "smaczki" końcówkę filmu obejrzałem totalnie wk***iony.
Może i mały budżet, ale to nie znaczy, że scenariusz trzeba spartaczyć!