Sceptycznie byłem nastawiony do pomysłu kręcenia filmu o Zuckerbergu. Mdli mnie już
cały ten facebook'owy boom. Wszystko diametralnie się zmieniło, gdy usłyszałem, że
reżyserem został Fincher. Wiedziałem od razu, że nie będzie to zwykła biografia. I się nie
zawiodłem. Aaron Sorkin stworzył piekielnie błyskotliwy scenariusz, naszpikowany
zabójczo inteligentnymi dialogami. Twórcy skupili się na dwóch pozwach przeciwko
Markowi Zuckerbergowi, dzięki którym mogli opowiedzieć jak dokładnie wyglądała
historia tworzenia największego giganta wśród portali społecznościowych. Obraz, który
nam przedstawią, będzie niestety gorzki i smutny, ale nie od dziś wiadomo, że taka jest
cena sukcesu. Krytycy jeszcze przed powstaniem The Social Network porównywali go
do Obywatela Kane’a i nie da się ukryć, że jest to trafne porównanie. Obaj bohaterowie
tych filmów mają wszystko, a zarazem nic. Obaj także bez skrupułów zrobią wszystko dla
kariery. Różyczką Marka jest jego ex dziewczyna - może i błahe, ale jakie prawdziwe.
Fincher jak zwykle nadaje całości mroczny klimat. Zdaje się, jakby nad głowami
bohaterów cały czas wisiała posępna, burzowa chmura. Klimat ten potęguje
industrialno-ambientowa muzyka frontmena Nine Inch Nails. Reznor i Fincher
rozumieją się bez słów. Obraz i muzyka komponuje się w filmie jak w jednym wielkim
videoclipie, a scena z zawodami Henley Royal Regatta jest wielkim zwieńczeniem tych
dwóch muz. Fincher stylizuje zawody na czasy panowania króla Edwarda VII, nadając
obrazowi istną impresjonistyczną atmosferę, a Reznor coveruje na swój sposób "In the
Hall of Mountain King" Edvarda Griega, dzięki temu tworzą istny mały teledysk w środku
filmu. Efekt jest znakomity.
Twórca Facebooka nie do końca jest zadowolony z wizerunku, w jaki został nam
przedstawiony w The Social Network. Zuckerberg nie zgadza się też z oskarżeniami pod
jego adresem. Myślę jednak, że liczby na końcu filmu mówią same za siebie. No i...
dlaczego Mark nie było Cię na tej imprezie? Mark, Ty dupku!