W zasadzie film sprowadza się do znanego nam schematu - utalentowani, przepełnieni pomyslami u progu zdobycia slawy i pieniędzy. Fabuła bardzo dynamiczna (czasem aż za bardzo, wydaje się, że mamy do czynienia z jakimś dluższym teledyskiem) z wyrazistym, głównym bohaterem, które w sposób autentyczny gra Eisenberg. I na tym koniec. Film nie poraża nowatorstwem ani głębią, to bardziej historia facebooka, którą wszyscy znamy jest tak frapująca, bo zostać miliarderem w takim wieku, w dodatku tworząc zabawę przy piwku, niecodzienny widok. Twórcy zawarli w efektownym przekazie całości, moralitet o zatracaniu się przez wzgląd na egoizm i materializm. Drugi ciekawy aspekt to złożoność osobowości geniuszy, którym Zuckerberg niewątpliwie jest. Bardzo skomplikowana, trudna do okiełznania, coś w rodzaju wampira energetycznego, toksyczny charakter, destrukcyjnie wplywający na reszte przy bliższych kontaktach. Fincher pokazuje nam także kuchnię sukcesu. Za calym bogactwem, który widzimy u gwiazd biznesu i show-biznesu kryje się prawdziwa wojna, której reguły ustala bardziej wyrachowany i bezwzględny, nie ma miejsca na sentymenty. Taka "druga strona medalu" to nieodzowna część każdego sukcesu, niejako prawda życiowa, wystarczy przypomnieć gwiazdy filmowe, muzyczne, które kończyly zdegenerowane. Tutaj ten etap mamy już u zalania, może nie aż tak dramatyczny jak u Kurta Cobaina, aczkolwiek mało wspólny z moralnością. Co będzie z twórcą Facebooka za 10, 20 lat. Możemy tylko snuć domysły. Ale oddać mu trzeba - jest wielki.