Nie powiem, żebym się jakoś wielce zainteresował tym projektem, gdy po raz pierwszy o nim usłyszałem, kilka miesięcy temu.
Wtedy pomyślałem sobie, że skoro powstaje film o facebook, to znaczy, że Hollywood już naprawdę nie ma o czym kręcić filmów. Bo
żeby brać się za historię tego, jak zaledwie kilka lat temu powstawał jeden z największych portali społecznościowych , to trzeba już
naprawdę cierpieć na deficyt dobrych pomysłów na kolejne produkcje. Nie mogłem wtedy też zrozumieć co tak utalentowany reżyser,
jakim jest David Fincher, zobaczył w tym projekcie, że zdecydował się go wyreżyserować. A ponieważ nie jestem maniakiem
facebooka (na swój osobisty profil wchodzę rzadziej niż na stronę bloga na facebook) więc wtedy myślałem, iż spokojnie podaruję
sobie ten obraz. Zaintrygował mnie jednak pierwszy, bardzo spokojny zwiastun, który zapowiadał bardzo inteligentne, przemyślane,
poważne i interesujące kino. Do wybrania się na seans przekonały mnie też nieprzyzwoicie wysokie oceny, jakie zaczęły pojawiać
się na RT - obecnie film ten uzyskał tam aż 97%. Po seansie mogę powiedzieć, że choć na początku projekt ten nie wydawał mi się
zbyt ciekawy, to jego końcowy efekt jest bardzo przekonujący. Nie przyłączę się co prawda do niesamowicie entuzjastycznych, moim
zdaniem przesadnie pozytywnych opinii jakie nadpływają zza granicy, bo wg mnie nie jest on żadnym objawieniem, czy dziełem
przełomowym. To po prostu bardzo dobre kino, które pewnie zgarnie kilka statuetek na przyszłorocznym rozdaniu Oscarów.
Przez cały seans śledzimy początki facebook, wtedy gdy nazywał się jeszcze the facebook. Widzimy poprzedzające go strony,
pierwsze uruchomienie, wzrastającą lawinowo liczbę użytkowników, którzy logowali się do nowego portalu społecznościowego.
Równocześnie z tymi wydarzeniami obserwujemy też dwa toczące się procesy sądowe, wytyczone Markowi Zuckerbergowi. Pierwszy
z nich to proces z braćmi Winklevoss (grani przez jednego!, tego samego aktora - Fincher jak zwykle mistrzowsko wykorzystuje
możliwości jakie daje współczesne kino), którzy oskarżyli go o kradzież pomysłu na portal. Drugim procesem, znacznie
poważniejszym, jest spór z byłym najlepszym i właściwie jedynym przyjacielem Zuckerberga, Eduardo Saverinem, który dał Markowi
pierwszy tysiąc dolarów na rozkręcenie strony. Oba te procesy toczą się o niemałe pieniądze, oba są płynnie i niezwykle sprawnie
wplątane w główną historię. Cały film jest bardzo spokojny, teoretycznie pozbawiony jakichkolwiek zwrotów akcji, czy szybszych scen,
takich, które zapierałyby dech. Jednocześnie jednak dzięki perfekcyjnej realizacji, świetnie trzyma on w napięciu, konsekwentnie dąży
w określonym kierunku, przez co nie ogląda się go jak zwykły film obyczajowy czy dramat, a jak porządny thriller, pozbawiony
słabszych momentów, wciągający i interesujący do samego końca. Stąd też chwilami "The Social Network" bardzo przypominał mi
inny film Finchera, a mianowicie świetny "Zodiac", który również opowiadał swoją historię niespiesznie, ale z wielką starannością,
utrzymując przez cały seans odpowiednio wysokie napięcie.
"The Social Network" to obraz udany praktycznie pod każdym względem. Rewelacyjnie nakręcony, świetnie zmontowany,
wzbogacony o bardzo ładne zdjęcia i nietypową muzykę, która idealnie pasuje do obrazu. Chyba właśnie muzyka, z tych wszystkich
wymienionych wyżej elementów mnie najbardziej zaskoczyła. Soundtrack słyszałem jeszcze przed premierą filmu, gdyż chciałem
sprawdzić jak po raz drugi w tym roku sprawdził się Atticus Ross jako kompozytor. Jego wcześniejsza praca do "Księgi ocalenia"
niezwykle mi się podobała i byłem ciekawy jak poradził sobie w trochę innym gatunku filmowym. Wtedy jego kompozycje mnie nie
porwały, bo wydały mi się zbyt monotonne, jednostajne, za bardzo elektroniczne i proste, przez co nie do końca odpowiednie do tego
typu obrazu. Co ciekawe w samym filmie spisują się znakomicie, idealnie do niego pasują, tworząc ciekawy klimat tej opowieści,
nadając jej konkretny rytm, przyspieszając znacznie jej bieg. Obok całej strony technicznej tego filmu trzeba też koniecznie napisać o
rewelacyjnym, przepełnionym świetnymi dialogami scenariuszu, autorstwa trzykrotnie nominowanego do Złotego Globu Aarona
Sorkina, który w interesujący, wciągający sposób opowiada tę historię. Oczywiście można sie przyczepić, że nie wiadomo do końca
ile z przedstawionych w filmie wydarzeń faktycznie przebiegło właśnie w taki a nie inny sposób. Czy nie były one zbyt ukoloryzowane
przez scenarzystę, czy nie stworzył on swojej własnej wersji tej historii. Ale czy to tak naprawdę ważne? "The Social Network" nie jest
przecież dokumentem, tylko filmem fabularnym opartym na książce, więc nie musi kropka w kropkę trzymać się rzeczywistości. A
skoro najbardziej zainteresowane osoby jakoś przeciwko niemu za bardzo nie protestują, więc musi być w nim sporo prawdy.
Najlepsze w najnowszym obrazie Davida Finchera jest jednak to, iż jest on bardzo niejednoznaczny. Pozostawia za sobą sporo
niedopowiedzeń, nie do końca wynika z niego jakimi pobudkami kierowali się w niektórych sytuacjach poszczególni bohaterowie,
czemu postąpili tak a nie inaczej i czy faktycznie zrobili to o co się ich podejrzewa. Nawet samego głównego bohatera niełatwo jest
rozgryźć bo to postać bardzo złożona, świetnie zagrana przez Jesse'go Eisenberga. Mark Zuckerberg to geniusz, niezwykle
błyskotliwy student, świetny informatyk, ale również strasznie dziwny człowiek, z którym ciężko normalnie porozmawiać, bo zawsze
mu spieszno, bo jego myśli biegną niestandardowo, bo jest pewny tego co robi i myśli. Jest zuchwały, pewny siebie ale
jednocześnie w jakiś sposób nieśmiały. Nie interesują go wielkie pieniądze czy sława, chce po prostu tworzyć , robić coś
niezwykłego, coś czego nikt wcześniej jeszcze nie wymyślił. Żyje trochę we własnym świecie stąd też ma pewne problemy w
normalnych ludzkich kontaktach, często mówi dokładnie to co myśli, obrażając rozmówców, nawet tego nie zauważając. Jest to
postać bardzo niejednoznaczna, przedstawiona ani w dobrym ani w złym świetle. I taki jest też sam film. To poważna, odrobinę
smutna historia chłopaka, który tworząc portal łączący ludzi na całym świecie, dzięki którym zawiązują się przyjaźnie (czy aby na
pewno?) sam stracił jedynego przyjaciela jakiego miał.
8/10
"Bo żeby brać się za historię tego, jak zaledwie kilka lat temu powstawał jeden z największych portali społecznościowych , to trzeba już
naprawdę cierpieć na deficyt dobrych pomysłów na kolejne produkcje."
Eeee... Tak młody miliarder, w dodatku mega inteligentny, którego fortuna rodziła się w kontrowersyjnych okolicznościach - powstanie filmu chyba nie powinno dziwić. Gdyby powstanie Microsoftu było ciekawsze - już dawno powstałby film o Gatesie.