7,3 790 tys. ocen
7,3 10 1 790176
7,5 71 krytyków
Titanic
powrót do forum filmu Titanic

Titanic z pewnością nie jest filmem katastroficznym, tak jak nie nazwałbym go produkcją marynistyczną. To melodramat i romans pełną gębą - co do tego będę się upierał, i tak właśnie w moim mniemaniu należy ten film postrzegać, nie inaczej. Katastrofa Titanica i jej kolejne epizody pełnią rolę tylko i wyłącznie rekwizytów w tym, na czym zdecydowanie skupia się warstwa fabularna, czyli miłości Jacka i Rose.
Na wstępie przyznałbym się, że po pierwszym kontakcie z filmem, byłem Titaniciem oczarowany. Ten stan nie mijał przez kilka lat, po czym zacząłem się chylić w stronę ludzi kpiących z tego filmu, oraz powstałego wokół niego szumu. Kiedy jednak obejrzałem Titanica ponownie na TV4, odkryłem ze zdziwieniem, że on wciąż na mnie działa. Naturalnie, nie jestem już przy nim w stanie zalewać się rzewnymi łzami, jak to niegdyś robiłem (jeszcze jako nastolatek byłem mocno wrażliwy), ale przejąć się przejąłem. Może nie siedziałem przez cały seans jak wbity w fotel, bo tak nie było, ale kilka scen naprawdę zachowało swoją moc wyrazu.

Niemniej, Titanic romansidłem pozostaje, i ma typowe dla niego elementy, włącznie ze schematyczną warstwą fabularną. Motyw związku ludzi z przeciwnobiegunowych sfer jest tak sztampowy, że to aż boli. Cameronowi wyszedł on jednak całkiem nieźle. Może ma w tym swój udział fakt obecności nie samego pomysłu z ratowaniem dziewicy, lecz także szczypta psychologii postaci. Po powtórnym obejrzeniu filmu widzę to już wyraźniej - na osobowość Rose DeWitt Bukater duży wpływ wywiera jej spotkanie z Jackiem Dawsonem. I to nie tylko dlatego, że dzięki niemu nikt nie musiał jej pisać nekrologu. Bogata panna, doprowadzona do skraju rozpaczy ciągłym przebywaniem w towarzystwie zepsutych ludzi z wyższych sfer, dzięki Jackowi nagle zaczyna odzyskiwać radość życia i widzieć w nim sens.
Zgadzam się z opiniami, iż wątek miłosny w Titanicu jest mocno naiwny, ale z drugiej strony te opinie mnie śmieszą. Czego innego można się spodziewać po romansidle?

Mocnym elementem Titanica, mającym zdecydowany wpływ na efekt końcowy, jest oprawa muzyczna. Tutaj odwalono naprawdę kawał solidnej roboty - obecne w filmie utwory świetnie podbudowują klimat i oddziałują na widza. Chwilami odnosiłem wrażenie, że to nie przedstawione wyrażenia, ale właśnie grająca w tle muzyka usiłuje mi zawzięcie wycisnąć z oczu łzy. W gruncie rzeczy od samego słuchania co niektórych motywów chwyta mnie za serce. Może jestem po prostu trochę sentymentalny, ale tak to widzę.
Oprócz muzyki silnie na mnie działały niektóre ujęcia, z których część dotyczy kolejnych "etapów" katastrofy statku (tu dochodzą też efekty specjalne, które przydają obrazowi tonącego Titanica sporej dozy dramatyzmu), a część to już po prostu zagrywki o charakterystyce melodramatycznej, z której chciałbym zwrócić szczególną uwagę na sekwencję, w której pokazany jest martwy już Jack, pogrążający się w odmętach przy akompaniamencie naprawdę klimatycznej muzyki, a także na finałową scenę, kiedy Rose powraca na Titanica, spotykając tam ludzi zmarłych w katastrofie. Ta plejada znajomych twarzy, których właściciele witają przybyłą z uśmiechami, której towarzyszy również - tadam - świetna oprawa muzyczna (na jakichś irlandzkich dudach to grali... cholewcia, nie pamiętam, jak się ten instrument nazywał), naprawdę silnie oddziałuje na emocje i ciężko pozostać na to wszystko nieporuszonym. Generalnie w miarę analizowania tych co bardziej ckliwych scen, odnoszę wrażenie, że gdyby nie muzyka, film Camerona nie poruszałby nawet w połowie tak bardzo, jak to robi.

Niemniej, ostrym przegięciem jest w moim mniemaniu określanie Titanica mianem arcydzieła. Kpiną jest także lista 11 Oscarów, rekord niepobity dotąd przez żaden film. Poza samym faktem sztampowości głównego wątku, czepiać się można męczącej widza monotonii - to przedzieranie się bohaterów po raz kolejny i kolejny przez zalane korytarze i pomieszczenia robi się po jakimś czasie bardzo nudne. Bzdurne z lekka są także niektóre motywy, jak choćby z kapitanem topiącym się na mostku czy też Andrewsem, stojącym majestatycznie w kajucie, kiedy statek idzie na dno. Wiem, że taka to już właściwość melodramatów i ckliwych historii, ale nie zmienia to faktu, że tego typu wtręty wyglądają nierealnie, a dla niektórych (jeśli tylko "niektórych") wręcz głupio. Zwykły romantyzm ustępuje miejsca patosowi.

Co do samej gry aktorskiej, nie rozumiem ludzi, jeżdżących ile wlezie po Leonardzie DiCaprio oraz Kate Winslet za odegrane przez nich role. Chyba czynią to wyłącznie w myśl dewizy "uleganie trendom jest głupie", bo ta parka nie czyni błędów uzasadniających tak niskie oceny ich gry, jakich już wysłuchiwałem. Reszta aktorów niczym specjalnym się nie wyróżnia, może poza Billy Zane'm, który zagrał Caldona Hockleya - ten wypadł naprawdę wyraziście.


Titanic, jak już rzekłem, nie zasługuje na miano arcydzieła, szum wokół tego filmu jest mocno przesadzony, śmieszy też jeden ze standardowych filmwebowych absurdów, polegający na obecności tej produkcji na liście stu najlepszych.
Niemniej, po poprzednim seansie nie mogę z czystym sumieniem popaść w drugą skrajność i zaprzeczać, że ten film nie ma żadnej mocy oddziaływania.
Wahając się między siódemką, a ósemką, ostatecznie wybrałem tę drugą możliwość. Titanic ma u mnie (może trochę z racji sentymentów) ocenę 8/10.

Der_SpeeDer

Taa, również posiadam sentyment do tego filmu. W końcu była to pierwsza produkcja, która tak na mnie wpłynęła, spowodowała wylew rzeki łez i problemy z zaśnięciem (no co, 8 lat dziecko miało).
Dziś "Titanic" kojarzy mi się z niewinnym, naiwnym okresem bycia podlotkiem. Historia w filmie ukazana może wydawać się również naiwna, nierealna, wyidealizowana, ale chyba właśnie to perfekcyjne wyobrażenie miłości tak działa na gro widzów. Plus katastrofa w tle, co tylko podsycało tragedię dwojga kochanków. No film niewątpliwie sukces odniósł.
I chyba między innymi stąd wzięła się moda na jego wyśmiewanie (a mogłabym mniemać, że większość z osób tych ma w swoim życiorysie epizod, w którym wymieniał się "segregatorowymi" kartkami z podobizną DiCaprio i Winslet ;)
"Titanic" stał się ikoną popkultury, za co szczyci się niechlubnym uznaniem w oczach znawców (?) kina, którzy chwalą offowe, małokasowe filmy. Nie powiem, sama jestem zwolenniczką takowych, anty-masowych produkcji, ale bez wstydu(!) przyznaję, że "Titanic" posiada swoje malutkie m-4 w moim sercu ;) Choćby właśnie przez ten sentyment!