Poniżej powstał kolejny wątek osoby tęskniącej za "tymi romantycznymi czasami", kiedy możliwa była "prawdziwa, romantyczna miłość".
Czy my oglądaliśmy te same filmy?
I)Nie pójdziesz do szkoły bo twoim zadaniem jest złapanie bogatego męża. Rose i tak miała szczęście- zwróćcie uwagę na wspominaną kilka razy Madleine Astor(postać autentyczna). 17nastolatka ciężarna macocha pasierba młodszego od niej o rok. Która się zamieni? Dziękuję, postoję.
II) Zastanawialiście się kiedyś CO robiła Rose po ucieczce od matki? Dziewczyna bez pieniędzy, znajomości, z wykształceniem "pensya dla panien?". Nie żebym cos sugerowała, ale możliwości miała ograniczone. Pielęgniarka(brak dyplomu)Nauczycielka? Pokojówka? Niania? (bez referencji?), krawcowa, ekspedientka- miałaby dużo szczęścia... jest jeszcze taka możliwość... ale nieletni na forum zaglądają więc dajmy spokój:P
III) Sądzicie, że ewentualne małżeństwo bohaterów byłoby szczęśliwe?
"Gdzieś się znowu szlajał, dzieci suchy chleb na kolacje jadły, a ty znowu... malujesz te gołe baby! Czemu ja tam nie utonęłam? A mogłam byc żoną milionera!". Cały romantyzm idzie na piwo.
Wszędzie dobrze gdzie nas nie ma... A tak w ogóle to chyba raczej nie tyle chodzi o czasy co o sam film (a trzeba przyznać, że niestety naładowali tam tego romantyzmu) a że był akurat o tych czasach... gdyby autor tamtego wątku obejrzał "Romea i Julię" czy jakieś podobne cudo to by tęsknił za innymi czasami albo Bóg wie czym jeszcze. Patrząc realnie na świat w jakiejkolwiek epoce wszystko przedstawia się nieco inaczej tak więc oczywiście zgadam się z Tobą LadyEire
I)Chociażby z tegoż materialistycznego punktu widzenia Madleine Astor jak najbardziej miała szczęście...
II)Hmmmm...jest jeszcze taka możliwość... tak się zastanawiam... myślimy o tym samym? Jeśli tak to Rose przecież była fikcyjna a wątpię by film miał na celu zasugerować coś takiego widzom... chociaż kto wie...
III)Dokładnie.
I powiedzcie teraz, ze nasze czasy są materialistyczne.
Dzisiaj Rose pewnie dostałaby stypendium i jakiś sobie w życiu poradziła,a wtedy co miała? Takie małżeństwo jak Astorów Boy nazywał prostytucją do kwadratu i ja się z nim zgadzam.
romantyczna miłość.. owszem była możliwa, ale na samej miłości sie nie kończy...trzeba jakoś wyżyć, utrzymać rodzinę, poradzić sobie w czasach wojny ( która nadeszła 2 lata później) skończyłoby sie prawdopodobnie tak jak w "Drodze do Szczęścia". Mimo iż zakończenie było smutne to ciesze sie że Jack zginął.
Co do przyszłości Rose. Wydaje mi sie, że nie było aż tak źle jak mówicie. Tym bardziej, że Rose ma charakterek więc wątpie by skończyła w najstarszym zawodzie świata. Na pewno najlepiej sie nie miała.. ale chciałabyć aktorką jeśli pamiętacie to z filmu ( dodatki) więc wnioskując po zdjęciach na końcu filmu i tym co mówił na początku Bodine ( czy jak sie tam zwał) to sie jej udało. A potem wystarczy że pan Calvert miał troche grosza przy sobie i troche jej zostawił po smierci i żyć za co miała
Ok, ale co robiła zanim została aktorką? (chyba, że miała szczęście i od razu jakoś się załapała?) może jednak faktycznie tylko najstarszy zawód świata jej pozostał...
niekoniecznie... mogla byc kelnerka, mogla dostac pomoc od miasta ( niewiem czy istnial taki fundusz wsparcia dla ofiar Titanica). A fundusze jakie miala w plaszczu od Cala to co? ( za wyjatkiem oczywiscie klejnotu ktorego nie sprzedala )
Na ile mogły jej wystarczyć te pieniądze? Pracy w teatrze nie dostaje się od ręki, a pomoc socjalna w dzisiejszym znaczeniu nie istniała.
Wsparcie dla ofiar prowadził nie kto inny tylko Margaret "Molly" Brown (ta od smokingu), która przecież Rose znała. Skoro Rose uznano za zmarłą to nie zgłosiła się po pomoc czy odszkodowanie.
Dodałbym jeszcze punkt IV:
Margaret Brown i jej mąż. Niezatapialna Molly Brown nigdy nie ukrywała, że ze swoim mężem pobrała się dla forsy ;) Kolejna romantyczna miłość "dla pieniędzy" - w 1912 bylu już w separacji :P
Co do Rose to raczej nie bałbym sie o jej przyszłość po katastrofie. Miała wówczas 17 lat, wart majątek klejnot, urodę, charakter, dobry smak (scena z obrazami nieznanego malarza Picassa) i niewątpliwie głupia nie była. . . no i przede wszystkim miała za sobą legendę Titanica. 1912 to były już czasy kiedy taka sława coś jednak dawała. Titanic był wydarzeniem bez precedensu w całych dziejach i nimb ocalonego z katastrofy dodawał niewątpliwie jakiegoś uroku i jestem pewien że pomagał w karierze - mniej niż współcześnie kiedy na sławie bohatera big brothera można jechać całe życie, ale jednak. I jakies wykształcenie jednak miała, w przeciwieństwie do jakiejś połowy pasażerów Titanica i większości imigrantów.
Z kolei o los kochanków w sytuacji, w której udaje im się przeżyć katastrofę, też bym się nie martwił. Atuty Rose pozostałyby te same, a Jack był z tego co wynika z filmu - niezłym malarzem (Rose mówi, że ma talent, a jak już wyżej udowodniłem - ma ona dobry smak). W sztuce współczesnej, najważniejsze jest nazwisko i renoma. Jest wielu artystów na podobnym wysokim poziomie, ale tylko niektóre nazwiska mają szczęscie stać się marką samą w sobie i windować ceny do monstrualnych rozmiarów. w 1912 r. obrazy Picassa można było kupić za grosze, a dzisiaj te same obrazy kosztują miliony $. To nie ich poziom sie zwiększył tylko sława malarza ;) Poziom zawsze byl wysoki.
Jestem pewien, że problemy finansowe Jacka by się skończyły. Po wyciagnięciu w wodzie zadekretował by się nazwiskiem, po przybyciu do NY cykleliby pewnie kilka fotek do gazet, opowiedziałby swoją historie razem z Rose reporterom. Potem namalowałby kilka obrazów (np. nawiązując w nich do tragedii statku), wystawiłby w galerii. . . myślę, że jego talent w połączeniu z tematyką, którą żył świat i sławą "ocalonego" sprawiłby, że przestałby być anonimowy i w końcu zacząłby zarabiać pieniądze i to coraz wieksze. . . ustatkowaliby się prawdopodobnie. Po wojnie może wpadliby na to aby spisać wspomnienia - też jakaś kasa. . . para uratowanych z wody kochanków ! To jest temat :) potem mogliby jeszcze sprzedać prawa filmowe do swojej historii ;)
Gorzej gdyby dopłynęli do NY Titanicem w jednym kawałku. Wtedy prawdopodobnie całą tą romantyczną miłość szlag by trafił. . . Jack trafiłby do więzienia na kilka latek, a Rose hajtneła by się ze swoim narzeczonym pod naciskiem "kochającej" mamusi. Nawet gdyby Jack nie trafił do więzienia to i tak zostataliby szybko oseparowani.
Biorąc pod uwagę fakt, że katastrofa Titanica była nieprawdopodobnym wprost zbiegiem nieszczęśliwych okoliczności, które sprawiły że żaden człowiek nie wymyśliłby chyba tego tak żeby było bardziej dramatycznie. . . dochodzimy do wniosku, że ta miłość w gruncie rzeczy nie miała przyszłości. Paradoksalnie tylko katastrofa statku, wywrócenie konwenansów do góry nogami, zatopienie na dnie całego tego XIX-wiecznego systemu, mogło ich "uratować" - gdyby oboje przeżyli. . . a to, ze przeżyją razem także było bardzo mało prawdopodobne. Tyle czynników, tyle przypadków sprawiają, że ich "szczęście" było jak trafienie szóstki w w lotto, choć na filmie byli już blisko, konwenanse poszły na dno razem z Titanicem, ale Jack nie przeżył i dlatego ten film jest bardzo smutny. Bo było tak blisko. Może zabrakło kwadransa. . . ci w szalupach zbyt długo czekali aż kłębowisko ludzi przestatanie się ruszać - w koncu ta chołota z III klasy (no dobra - byli też mężczyźni z II i I), mogłaby ich zatopić. . .
To nie były romantyczne czasy. To były czasy olbrzymich dysproporcji społecznych, na blichtr w którym żyje Rose, pracowały setki ludzi - często w nędznych warunkach. Byli traktowani jak bydło - co widać na filmie gdy są zamykani pod pokładem. .. były to czasy nudnych panien z pensji, arystokratycznych fircyków, w których naprawdę romantyczne romanse miały miejsce głownie w książkach takich jak "Romeo i Julia". .. były to czasy brutalne, w których policja strzelała do robotników z broni palnej, czasy w których zmuszano miliony ludzi do walki w okopach I wojny światowej. Nie tak dawno zniesiono niewolnictwo, a prześladowania w USA czarnych były na porządku dziennym.
To nie czasy są romantyczne tylko chwile. Trzeba się znaleźć we (nie)właściwym miejscu w (nie)właściwym czasie i być z właściwą osobą ;) Historia pełna jest naprawdę romantycznych historii na całej przestrzeni dziejów, o których w większości nie mamy zielonego pojęcia, a czasem tylko natrafiamy na jakieś echa co niektórych. . .
I)Na legendzie Titanica jechać nie mogła- Rose Dawson nie było na liście pasażerów a De Witt Bukater utonęła wraz ze statkiem. Poza tym taki pomysł prowadziłby do konfrontacji z dawnym życiem.
II)Gdyby Jack i Rose stali się sławni-jak sobie wyobrażasz konfrontację z Cal'em który chociażby dla urażonej miłości własnej gotów był by wytoczyć proces o kradzież klejnotu (który miała Rose) albo delikatnie przypomnieć Rose o problemach finansowych jej rodziny?
III)Z resztą zgadzam się w 100%.
Ad I) Film oglądałem już jakiś czas temu, ale z tego co pamiętam to gdy ktoś przepytuje ocalonych o personalia to Rose przedstawia się jako Dawson. Więc nie ma jej na liście pasażerów, ale jest na liście ocalonych, która poszła w eter przez radio i do prasy. Poza tym gdyby miała taką potrzebę to mogła udowodnić swoją historie na wiele różnych sposobów - ale z filmu wynika, że wcale nie miała takiej potrzeby bo widocznie poradziła sobie doskonale bez afiszowania się nimbem ocalonej. . . nie miała też potrzeby aby spieniężać naszyjnik. . .
Ad II) Nie stali by się sławni od razu. Na początku byliby bez grosza, ale jestem przekonany że mieli wszelkie atuty aby wyjść na swoje, nawet bez klejnotu. Jack mógłby zrobić z bardzo dużym prawdopodobieństwem karierę, ale to by zajęło trochę czasu i niekoniecznie jego nazwisko dotarłoby do takiego ignoranta jak Cal skoro nie interesował go "jakiś tam Picasso" ;)
Gdyby jednak Ruth i Cal znaleźli Rose i Jacka (całkiem możliwe - zresztą kto powiedział, że Rose już nigdy nie spotkała swojej matki. . .) po jakimś czasie to spotkaliby się z faktem dokonanym. Być może dzieckiem, Ruth widząc że Jack jest zdolnym malarzem który maluje i staje się znany - pogodziłaby się z wyborem córki, a oskarżenia Cala o kradzież klejnotu byłyby absurdalne - zresztą udowodnienie tego byłoby karkołomne i naraziłoby go na śmieszność. .. żadnych świadków (wszyscy poszli na dno), domniemanie że klejnot powinien być w sejfie ew. w jego kieszeni, gdyby Cal udowodnił ze kamień był w płaszczu który dał Rose to przecież podczas katastrofy mógł 10x wypaść, zwłaszcza że ona o nim nie wiedziała. Poza tym proces o to, że stracił swoją błyskotkę podczas tak ogromnej tragedii, wytoczony parze kochanków którzy cudem zostali wyłowieni z wody tylko by go ośmieszył, media by go zjadły, jego znajomi z wyższych sfer byliby pewnie zniesmaczeni, a sam proces zostałby nagłośniony i tylko zwiększyłby popularność Jacka. Już widzę te nagłówki w nowojorskiej prasie :D "Młody malarz z Titanica oskarżony o kradzież klejnotu wartego milion dolarów" :)
Jedyne czego potrzebuje utalentowany malarz do tego by odnieść sukces to rozpoznawalność, sława, ciekawa biografia itd. Nikt nie kupi dobrego obrazu jakiegoś anonimowego malarza z ulicy, których są na pęczki. . . malarz rozbitek z Titanica, zakochany w arystokratce i w dodatku oskarżony o kradzież unikatowego klejnotu, hehe. Sprzedałby każdy bohomaz na pniu ;)
Linia White Star miała listy sprzedanych biletów i osoby zgłaszające się po pomoc czy odszkodowanie na pewno byłyby z nią porównywane-dlatego pomoc dla ofiar odpada.
Cal mógł być ignorantem, ale sława to sława-zwłaszcza jeśli poparto by ją historią ocalenia.
No i pozostaje kwestia rodzinnych długów które Rose musiała spłacić. Sława ocalonej wkrótce by przycichła, a weksle pozostały.
Ale była też lista uratowanych i hospitalizowanych - z wody ogółem wyłowiono 6 żywych osób - samych mężczyzn. Każdy po takim czasie przebywania w zimnym oceanie wymagał hospitalizacji i leczenia - przynajmniej kilkutygodniowego, a czasem trwającego wiele miesięcy. Zapalenie płuc i inne powikłania, wyziębienie itd. Wiem, że jeden z tych gości leczył się rok, po czym zmarł w wyniku powikłań.
Biurokracja była tak rozwinięta, że zostawiliby po sobie mnóstwo śladów. Zameldowanie na Carphatii, hospitalizacja (w przypadku wyłowionych - była konieczna), wywiady z dziennikarzami. .. w ostateczności można się było powołać na świadków, a Rose mogła w razie czego ujawnić swoje prawdziwe nazwisko. Status pasażera na Titanicu mozna było udowodnić na wiele sposobów - nie tylko przy pomocy listy pasażerów. Zwłaszcza, że lista pasażerów mało znaczyła. Na początku XX w. nie było dowodów osobistych - pasażer deklarując swoje nazwisko na bilecie mógł skłamać i nikt by mu raczej nie udowodnił, że się tak nie nazywa. Ludzie w tamtych czasach, czasem zmieniali personalia w każdym kraju który odwiedzili. Niektórzy mieli po kilkanaście tożsamości :) Połowa pasażerów III klasy nie miała nawet stałego adresu. .. lista pasażerów ma dużą wartość historyczną, ale nie można by było domagać się odszkodowania na jej podstawie dlatego, że:
a) nie każdy będący na liście, rzeczywiście wsiadł na statek (niektórzy się spóźnili), inni odsprzedali bilet itd.
b) pod nazwisko kogoś z listy, kto utonął mógł się podszyć ktoś o takim samym imieniu i nazwisku.
c) wielu ludzi nie byłoby w stanie udowodnić, że nazywają się tak jak się nazywają.
Podstawą uzyskania odszkodowania czy pomocy było przede wszystkim udowodnienie, że zostało sie uratowanym tudzież, że ktoś z rodziny zginął. . . Co do uratowania to tutaj podstawą była jakaś lista uratowanych na szalupach, którzy zeszli na ląd z Carphatii. Na pewno zadbano by spisać ich w miarę dokładne dane (i wyjaśnić ew. nieścisłości z listą pasażerów) i zapewnić pomoc po przybyciu do NY. W przypadku w którymś ktoś zginął tutaj podstawą było albo wyłowienie i identyfikacja ciała, albo to że ktoś faktycznie był na liście pasażerów, ale nie było go na liście uratowanych, czyli ze zaginął.
Cal, nawet gdyby wiedział - nic by już nie mógł zrobić. Odbić Rose po tym jak do niej strzelał - raczej nie miał szans :P I nawet Ruth by to zrozumiała. A kradzieży klejnotu by nie udowodnił. Byłoby to w każdym bądź razie bardzo trudne zadanie - zwłaszcza, że klejnot nie został ukradziony.
A rodzinne długi to była raczej kwestia utraty majątku i związanego z nim poziomu życia i prestiżu, a nie jakiegoś realnego debetu. Po prostu Ruth musiałaby się w końcu wziąć do roboty po zlicytowaniu jej sukien, biżuterii i nieruchomości (dla Ruth byłby to koniec świata), a Rose zaczynałaby nowe życia - bez majątku, ale i bez długów. Zresztą nawet jeśli był debet to Rose prawie na pewno żadnego majątku i żadnych długów nie miała - miała je za to Ruth, jako głowa rodziny oraz właściciel majątku i długi przeszłyby na Rose po ew. spadkobraniu, ale to by się nie opłacało więc pewnie odrzuciłaby spadek ;)
Wtedy to było co innego. Oczywiście teraz to prawdopodobnie by nie zdało egzaminu, ale wtedy? Wtedy było inaczej.
A jeżeli chodzi o ewentualne małżeństwo bohaterów..., to cóż... mogło być oczywiście tak, jak napisałaś..., ale mogło też być inaczej. Może to była prawdziwa miłość i nie kończyłaby się na 'gołych babach' i statku?