lubię oglądać filmy bez wcześniejszego czytania recenzji, nie wiedząc czego się spodziewać. Etykietka musical mnie zachęciła i jednocześnie zmyliła (chociaż hip-hop to w sumie też muzyka...). Moim zdaniem film wygląda tak: dwójka przyjaciół się zjarała, złapali tzw. 'filozofa' i dyskutują o religii, polityce, miłości, mieszając to wszystko ze sobą. Im się wydaje, że odkrywają wielkie życiowe prawdy, a tak naprawdę nieraz wychodzą z tego niezłe brednie. Najprawdopodobniej inaczej film się odbiera, kiedy czuje się taką muzykę. Może gdybym obejrzała go w domu, paląc jointa przed seansem, trafiłby również do mnie;)