Świetna komedia, ale chyba tylko dla wtajemniczonych. Miałem wrażenie, że jestem w grupie przyjaciół która opowiada mi dowcipy które równie dobrze znam co uwielbiam.
Plusy:
+ żarty bywają oczywiście lepsze lub gorsze, ale sam scenariusz oceniam bardzo wysoko. Rogen i Goldberg potrafią celnie zdefiniować postać w krótkich humorystycznych scenkach (przykładowo pierwsze wejście McBride’a czy też Jonah Hill i jego ‘Dear God, i’m Jonah Hill…from Moneyball). Potrafią też być cudownie obrazoburczy, ale robią to z urokiem, nikogo przy tym nie obrażając, no chyba, że samych siebie. Szczególnie chodzi mi o świetny, krótki moment w którym Seth Rogen odpala jointa od aureoli.
+ mnóstwo autoironicznych mrugnięć okiem, rozwalił mnie choćby Jason Segel jadący po poziomie ostatnich sezonów “Jak poznałem waszą matkę”.
+ zastanawiałem się kogo wyróżnić ze znajdującej się na równym poziomie obsady. Padło na Danny’ego McBride'a którego lubię najmniej z całej paczki. Świetny monolog przy stole, świetne wejście, dobra kłótnia z Franco o masturbacji, efektowny koniec.
+ zaskakująco dobre efekty specjalne, ktoś naprawdę włożył w nie sporo serca, a przecież nie musiał, bo to tylko komedia a nie superprodukcja za 200 mln$.
+ to co zrobili z bardzo nielubianym przeze mnie Channingiem Tatumem. W sumie gość ma hektolitry dystansu do siebie.
+ kręcenie zwiastuna Pineapple Express 2!
Minusy:
- drętwa Emma Watson
- kompletnie niewykorzystany Paul Rudd, czy nie można było dać go Segelowi zamiast Kevina Harta? Panowie świetnie rozumieją się na ekranie (I Love You Man).
Nie twierdzę, i twierdzić nie będę, że Emma Watson to aktorka wybitna. W zasadzie w ogóle nie ma w mainstreamie wybitnej aktorki przed 30-stką. Jednak opinia, że była drętwa, biorąc pod uwagę, że na ekranie była nieco ponad minutę, jest nieco na wyrost. Jeżeli każdy grał albo swój przerysowany obraz sceniczny, albo jego totalne przeciwieństwo, to Watson powinna być drętwa. W branży jest postrzegana dwojako: cwana Hermiona z Pottera i jako Angielka ze średniej/wyższej klasy ze (ponoć bo i tak nie rozróżniam) specyficznym akcentem, który tu przynajmniej nie musiała ukrywać. Granie "Hermioną" nie jest ani specjalnie odkrywcze, ani zabawne, to pozostała klasyczna brytyjska drętwota.
Spoko, rozumiem. Stwierdziłem to po tym jak grała swój gniew z siekierą. Moim zdaniem dość nieudanie. Nie wiem czy akurat ta postać miała mieć duży autoironiczny wydźwięk, bo podobno Emma zastąpiła Milę Kunis. Do Watson nic nie mam, widziałem ją także w "Charliem" i "Moim tygodniu z Marylin" gdzie sprawiała solidne wrażenie.
Ja słyszałem, że scena została napisana specjalnie dla niej i z myślą o niej.
PS. Ponoć swój dystans do siebie i świata Tatum, na planie, podtrzymywał jointami i burbonem. Na tym tle miało dojąć między nim a Emmą do scysji. Ponoć.