Wystarczy zredukować sceny pościgów, walk i pojedynków do slide-show, natomiast sceny pogaduch w pub-ach rozwlec do wypicia dwóch butelek i wypalenia papierosa.
Wersja reżyserska się kłania a raczej jej brak - to wszystko można pokazać, ale przy trzygodzinnym filmie.
Budzi moją wątpliwość dobór aktorów. Jak można było takie maszkarony wsadzić do western-u do roli muz pierwszoplanowych postaci, tego pojąć nie mogę. Nawet znajomości powinny mieć w takich przypadkach swoją granicę . . .
. . . a ,,Tombstone" te granice przekracza tam, gdzie nie powinien. Western z short-cut-em scen walk to żart. Trzeba było zrobić z tego romans sensacyjny, wtedy miałoby to więcej sensu. I nie pomoże tutaj nawet postmodernistyczny wytrych ze wskazaniem paluszkiem precedensu bo nawet precedens potrzebuje więcej taśmy filmowej. Tutaj clue western-u nabrało cech easter-egg-a.
Ciężko jest wymyślić coś nowego a przy tym co już udało się powiedzieć w gatunku, jest to zadaniem jeszcze trudniejszym. Skoro jednak już zabiera się głos, warto wykrzesać z siebie coś więcej niż lanie wody przy marginalizacji tematu.
Nie zgadzam się z fenomenem ,,Tombstone" - film cierpi na brak treści filmowej i pozostawia ze zdziwieniem i nieodpartym wrażeniem że z filmu wycięto istotne sceny. Gorzej, jeżeli ich wcale nie nagrano . . .
Można obejrzeć, ale poza ładną scenografią i paroma zdjęciami, film jest naprawdę nijaki. Toż to ,,Trylogia dolarowa"( szczególnie części pierwsze, przy trzeciej już mieli budżet) przy niskim budżecie buduje więcej napięcia i emocji przy samych zbliżeniach do oczu, niż ,,Tombstone".
W mojej ocenie jest to produkcja filmowa a nie film. Całkiem niezła, ale nie dość dobra by wpisać się do panteonu gatunku.
Pozdrawiam!