Jak w temacie...oczywiście nie chodzi o to, by reżyser za wszelką cenę silił się na oryginalność i na tym budował rozgłos swego filmu, ale Toni Erdmann ma w sobie tak "inną" fabułę, że trudno nie ulec czarowi tej produkcji. Fakt, film jest długi, ale jak dla mnie osobiście nie nużący, i ma coś w sobie surrealistycznego, postmodernistycznego. Nie wiem, czy tylko mnie się tak wydaje, ale postać głównego bohatera staje się krzywym zwierciadłem, w którym przegląda się jego córka, i choć metoda to niezwykle kontrowersyjna, być może chodzi mu o ukazanie absurdalności rzeczywistości, w której tkwi ona tak boleśnie (?), może chce nią w ten sposób "potrząsnąć" (?). I w scenie urodzinowego brunchu wydaje mi się, że Ines właśnie takie katharisis przechodzi.
Ciekawa jestem jak inni odebrali ten (non)sens...