Rozczarowanie, którego się spodziewałam może dlatego, że mało co z gatunku SF jest w stanie zrobić na mnie dobre wrażenie. Wystarczy, że mam do czynienia z robotem, który jest zaprogramowany na określone odczuwanie i postępowanie. Dla mnie zwykły odmóżdżacz, chociaż rzeczywiście jest to przerysowany obraz naszych czasów- brak czasu na autentyczne relacje, fast love, tinder rządzi światem, na miłość czasu nie ma, a człowieka traktuje się konsumpcyjnie podobnie jak całe życie. Nie dajemy nic z siebie, ale oczekujemy. Wykorzystujemy i wyrzucamy, zmieniamy, kupujemy nowe, rozwodzimy się, bo przecież rozwody są po to, żeby się rozwodzić i jeszcze robimy imprezę rozwodową. Nawet niezła akcja- kibicowałam Iris.
No tak, solidarność jajników. Wszystkie Terminatory, Saturn 3, Westworld i Bladerunnery do wywalenia do śmieci bo silikonowa lala na sterydach ma miłą buzię i drży jej głos gdy uzmysławia swemu nabywcy jakim był niedobrym mizoginem. Osobiście oceniam film znacznie wyżej ale nie jako kolejny feministyczny manifest tylko jako obraz z dziedziny post-human. Z tego rodzaju sentymentami rozprawił się już stary dobry P.K. Dick w "Złotym człowieku". No ale to trzeba trochę czytać, niestety.