Transformers 3

Transformers: Dark of the Moon
2011
6,9 154 tys. ocen
6,9 10 1 154348
5,0 23 krytyków
Transformers 3
powrót do forum filmu Transformers 3

HERE WE GO AGAIN

ocenił(a) film na 7

Gdy kilka lat temu ogłoszono, że powstanie film na podstawie serii robocianych zabawek Hasbro, wielu złapało się z głowy i z niedowierzaniem wyczekiwało skutków tego ryzykownego przedsięwzięcia. Z drugiej zaś strony, na foteliku reżysera zasiąść miał nie kto inny, jak sam Michael Bay, który zasłynął przecież z tworzenia obrazów o zerowej logice, ale za to z dużą dozą audio-wizualnych fajerwerków. Jak się w końcu okazało, projekt faktycznie zdobył serca widzów, którzy przecież nie szukali w tym filmie odpowiedzi na sens życia, chcąc po prostu pooglądać zapierające dech w piersiach potyczki mechanicznych gigantów. W 2007 roku do kin uderzyła udana część pierwsza, a dwa lata później dołączył do niej całkiem niezły, choć momentami zbyt przekombinowany i wtórny sequel, o wdzięcznym podtytule „Zemsta upadłych”. Oba tytuły narobiły sporo medialnego szumu i zyskały olbrzymie grono wyznawców, tym samym przynosząc swym twórcom pokaźną sumkę, która tylko przypieczętowała fakt powstania pełnoprawnej trylogii. I nadszedł w końcu ten chwalebny dzień, kiedy to kina ponownie zadrżały od wszechobecnych pisków, strzałów, eksplozji i dźwięków miażdżonej w dzikiej furii blachy. Nadszedł dzień, w którym ciemna strona księżyca ujrzała światło dzienne…



C.D.N.

Chcąc przygotować się do seansu rozważałem nawet powtórzenie sobie poprzednich części, ale serio – chyba nikt z nas nie przeżyłby maratonu trzech filmów o Transformersach, z których każdy jeden trwa niemalże trzy godziny. Seria opiera się głównie na efektach specjalnych i animacji walczących ze sobą maszyn (kudos dla grafików), więc ciężko by było wytrzymać prawie dziewięciogodzinną blaszaną kanonadę, której umowna historia jest jedynie sznurkiem trzymającym w kupie kolejne sceny akcji. Co ma być, to będzie – pomyślałem i niewiele pamiętając poprzednie epizody z życia Sama Witwicky’ego udałem się do IMAX’u na seans, który poprzez krążące po sieci zwiastuny zapowiadał się nader smakowicie. Jak wygląda fabuła? Cóż, żeby dać Wam mniej więcej wymiar istotności historii w tym filmie, wkleję tu pełen opis tego dzieła wzięty z filmwebu:

„Kolejna cześć sagi Transformers. Fani motoryzacji będą zachwyceni: nowym Autobotem będzie Ferrari 458 Italia.”

„Trójeczka” skupia się po raz kolejny na odwiecznej walce Autobotów i Deceptionów, które z jakiegoś powodu uwzięły się na naszą planetę i nieustannie próbują ją skolonizować. Ma im w tym pomóc tajemniczy most-portal, którego jedyny konstruktor spoczywa od pewnego czasu w siedzibie NASA. Imię jego brzmi: Sentinel Prime. A na dodatek typek zmienia się w straż pożarną i był niegdyś przywódcą Autobotów! Czy przywrócenie go do życia uratuje ludzkość przed zagładą?



CIĄG DALSZY NASTĄPIŁ

Odpowiedź brzmi: a kogo to obchodzi?! Przecież tu nie chodzi o fabułę, jeno o efekty specjalne, których również i ta część nam nie poskąpiła. Mówię Wam – takiej rozpierduchy w ostatniej godzinie seansu nawet Majowie nie przewidzieli! W jakimkolwiek mieście by się to nie działo (a przyznam z lekkim wstydem, że nie pamiętam) finałowe „miejskie wojny” prawdziwie pokazały na co stać studio odpowiedzialne za post-produkcję. Ta apokaliptyczna wizja metropolii opanowanej i stopniowo anihilowanej przez potężne maszyny, połączona z akcjami wyjętymi prosto z „2012”, czy „Wyspy”, potrafi mocno podnieść ciśnienie nawet najbardziej wybrednego widza. Właśnie za to kochamy hollywoodzkie brain-bustery! Co prawda, pierwsze dwie godziny starają się podnieść poziom produkcji i nieco subtelniej dawkować sceny z walczącymi Transformersami, skupiając się bardziej na samych ludziach (i genialnych rolach drugoplanowych, w tym Malcovicha i McDormand), ale przez to mamy wrażenie, że twórcy postanowili ograniczyć rolę robotów jedynie do gladiatorów, nie skupiając się na ich psychologii tak bardzo, jak w poprzednich częściach (a Bumblebee w tej części to już kompletny mięczak i najbardziej cipki robocik z całego zgromadzenia). Z doborem postaci też jest tutaj dość średnio. „Dwójka” wprowadziła zdecydowanie najciekawsze i najsympatyczniejsze Transformersy, podczas gdy „The Dark of the Moon” może poszczycić się tylko - i aż - Shockwavem, który jako jednooki mściciel nasyła na infrastrukturę miejską gigantycznego i działającego z zabójczą precyzją mechanicznego czerwia. Poza nim wyróżniają się tu głównie „transforminisy”, czyli roboty wielkości przeciętnego owczarka belgijskiego, którym po prostu nie sposób odmówić uroku. Jak widać, rozmiar wcale nie ma znaczenia. Nie w tego rodzaju filmach, w każdym bądź razie.



WYSPA 2.0

Śmieszna sprawa jest natomiast z oblubienicą Sama, w którą w dwóch pierwszych epizodach wcielała się Megan Fox, a w najnowszej odsłonie musiała zostać zastąpiona ze względu na dość poważny konflikt z reżyserem. Tak więc wielbiciele wyuzdanej Mikaeli Banes muszą obejść się smakiem i przerzucić wzrok na brytyjską blond piękność, Carly Miller, którą z powodzeniem zagrała modelka Rosie Huntington-Whiteley. Ja nie wiem jakimi feromonami psika się ten cały Witwicky, ale najwidoczniej muszą działać…

Ptak, czy szpak, postać panny Miller miała stać i lśnić jako straż przyboczna głównego bohatera, a Rosie w tej roli sprawdziła się doskonale. W końcu co to za heros, który nie wykrzykuje imienia swojej oblubienicy co pięć sekund, kiedy ta ścigana jest przez wściekły kawał kosmicznego metalu? Możecie mi wierzyć – scen pościgów oraz karkołomnego uciekania ocierającego się o czysty parkour jest tu na pęczki. Główna para bohaterów nieustannie kojarzyła mi się z postaciami granymi przez Ewana McGregora i Scarlett Johansson z innego projektu reżysera, „Wyspy” – szatyn i blondynka, gonitwa za gonitwą, bieganie po wieżowcach, (nie)oczekiwana zdrada… ba, nawet słoneczno-błękitna kolorystyka pozostała taka sama. Nie mówię, że to źle, bo „The Island” to zdecydowanie mój ulubiony obraz Michaela Baya – ale momentami podobieństwa są zatrważające. Zresztą, oceńcie sami: http://www.youtube.com/watch?v=oSEm2eU2M9o

Edit: Ponoć powyższa scena miała związek z wypadkiem na planie, więc zwracam honor twórcom. Po prostu byli zmuszeni przerwać pracę na planie i wykorzystać materiały archiwalne. Co innego w przypadku Disneya, który ma chyba dużo zabawy z „ctr+c” i „ctrl+v”:

http://www.youtube.com/watch?v=vh84g8rC2oA



ZMĘCZENIE MATERIAŁU

Zgodnie z zapowiedziami reżysera, „The Dark of the Moon” to ostatni projekt z Transformersami nad jakim ma on sprawować pieczę. Szkoda, że nie zakończył jej w nieco lepszym stylu. Scenariusz jest mocno niedopracowany, dialogi i siermiężny humor mogą śnić się po nocach, a zaskakująco nijakie roboty sprawiają wrażenie, że są wyczerpane po batalii z „Zemsty upadłych” i już naprawdę nic im się nie chce. Finałowy rozchędożnik w mieście prezentuje się imponująco, ale same walki robotów – w niezłym, choć nie rewelacyjnym 3D – wyglądają jak gdyby reżyserowano je na siłę. Owo znużenie tematem widać także w końcowych minutach obrazu, kiedy to Autoboty ni z tego, ni z owego nabrały ochoty i w lekki, przyjemny oraz prosty sposób pozbyły się wroga, którego próbowały zrównać z ziemią przez tysiące lat (WTF?!). Tak jest - jak na dziewięciogodzinną serię filmową zakończenie przyszło tak nagle i okazało się tak banalne, że jeśli tylko komuś kiedykolwiek zachce się kontynuować przygody Optimusa Prime’a, będzie miał do tego wolną rękę, bo i kontynuacja jakichkolwiek wątków (w większości niedomkniętych) wydaje się zbyteczna. Film polecam głównie fanom serii, dla których wizualne fajerwerki liczą się bardziej od dziurawego scenariusza oraz osobom, które lubią w losowych scenach słuchać zapętlony motyw z „Iridescent” Linkin Park. Ładne, ale durniejsze, niż ustawa przewiduje. Zbyt wiele takich widziałem…
-------------------------------------------------------------------------------- -----------------------------


+ oczywiście: efekty specjalne, dziewczyna głównego bohatera nie razi w oczy, bardzo fajne akcje w końcowych 50 minutach filmu, muzyka

- umowna fabuła, obraz kręcony na siłę, fatalny humor, nagłe i zbyt oczywiste zakończenie (ale czego ja chciałem od "Transformersów"...)

Ocena: 70/100
=======================
http://cinemacabra.blog.onet.pl/

ocenił(a) film na 7
Pawlik

podbijam ;p