Wybierając się do kina nie miałam jakichś szczególnie wysokich oczekiwań i spodziewałam się braku logiki, luk w fabule, patetycznych scen z amerykańską flagą powiewającą w tle, kiepskiej gry aktorskiej, krzyków i bieganiny - słowem, wszystkiego, do czego przyzwyczaiły mnie poprzednie części. Film chciałam obejrzeć właściwie tylko dla efektów, które faktycznie były niezłe, i dla akcji, która moim zdaniem wypadła nieco gorzej.
Nie mogę się przyczepić do wizualnej strony filmu, efekty naprawdę robią wrażenie, chociaż po jakimś czasie zaczęły męczyć mnie rozpadające się budynki w niemal każdej scenie. Miłym zaskoczeniem była też obecność w filmie Johna Malkovicha, a także aktor grający Dutcha (przez pół filmu zastanawiałam się skąd go znam, zanim skojarzyłam, że to przecież Wash z Firefly :)).
Natomiast, mimo moich niskich oczekiwań, parę rzeczy mnie wkurzało. Przede wszystkim lalunia o napompowanych ustach, którą zastąpiono Megan Fox - ich gra aktorska jest chyba porównywalna, a Megan przynajmniej była ładna i miała charakter. Film wydawał się też zbyt rozwleczony, właściwie niewiele scen dotyczy fabuły, większość to po prostu bieganie z miejsca na miejsce i unikanie wybuchów, w poprzednich częściach mniej się to rzucało w oczy. No i parę luk w fabule, których jednak nie udało mi się zignorować.
Czyli film warto było obejrzeć w sumie tylko dla strony wizualnej, wszystkie inne aspekty leżą :)