Uprzedzam z góry wszystkich miłośników "ambitnego" kina, głoszących krucjatę przeciwko superprodukcjom o trzech rzeczach. Po pierwsze w konkluzji tego tematu padnie twierdząca odpowiedź na wystawioną w jego temacie hipotezę. Po drugie, jeśli zechcecie mnie nawracać, to postarajcie się robić to kulturalnie. Po trzecie: wasze działania i tak nic nie dadzą i zdania nie zmienię. Jeśli jest to dla kogoś nie do przyjęcia, to smiało może nie czytać dalej, bo szykuje się dłuższy wywód;)
Na wstepie przyznam się, że w moim przypadku sprawa "Transformers" przybrała dziwny obrót. Kiedy dowiedziałem się, że ma powstać film na podstawie zabawek-robotów zmieniających się w pojazdy, kpiąco zaśmiałem się i o wszystkim zapomniałem. Po czasie,oczekując na jakiś seans zobaczyłem pierwszy zwiastun. Wyśmiałem go i nie byłem w tym sam, bo tak zrobiła większość ludzi na sali. Jednakże później, kiedy pokazywano nowe plakaty i zajawki napaliłem się na film Bay'a jak dzieciak na otwarcie lodziarni. Wybrałem się na premierę o północy i...śmiałem się do łez, tak jak cała sala. Z tą różnicą, że nie Z filmu, ale NA nim.
Na "Transformers" ubawiłem się lepiej niż na "Simpsonach" (sic!). Twórcy zdecydowanie wiedzieli, że w tym filmie nie chodzi o fabułę i postanowili włożyć w historię jak najwięcej humoru tylko się dało. Efekt końcowy jest wyśmienity. Na zmianę mamy tutaj czystą akcję i świetną komedię. Czapki z głów, nie czułem żadnego zgrzytu, nikt nie próbował podjść do tematu poważnie i mogę przysiądz, że nawet kiedy momentami nie było ani komediowo, ani sensacyjnie, to ani na chwilę nie było śmiertelnie poważnie. Wszystko zdało mi się pokazane z lekkim przymrużeniem oka, dzięki czemu nie denderwował mnie patos i przesadny heroizm. Wielokrotnie na kinowej sali wystrzeliwały salwy śmiechu, były nawet oklaski!
Nie wiem jednak gdzie w tym wszystkim jest sam Michael Bay. Jego wkładu w film po prostu nie czułem. Historia sama sobie była motorem napędowym i nie wiem, czy "Transformers" oglada się tak rewelacyjnie właśnie za sprawą geniuszu Bay'a, czy też to wszystko wyszło tak "samo z siebie", a jego nazwisko po prostu służy wypełnieniu pustki pod: "A film by". Czuć za to umoczone w całości palce Spielberga. Sceny z wojskowymi kręcone jak "Szeregowiec Ryan", mały robot-haker nadający całości miejcami klimatu "Gremlinów", czy też scena z dziewczynką od "zębowej wróżki"- to kilka elementów, które przypominały mi o tym, że za produkcję "Transformersów" odpowiada właśnie Spielberg. Kto wie, może klucz do sukcesu tego filmu, to właśnie jego zaangażowanie w produkcję?
Czas ocenić sceny akcji, a co za tym idzie- efekty specjalne i inne sprawy techniczne. Akcji w filmie Bay'a nie brakuje, ale to chyba żadna niespodzianka. Jakiś czas temu obejrzałem sobię "Wyspę", żeby zobaczyć na co reżysera obecnie stać, i nie zachwyciła mnie ona. Nie było tego humoru i rozmachu co tutaj, więc po czasie, chociaż na ekranie wiele się działo, pojawiła się nuda. "Transformers" dzięki rewelacyjnemu prowadzeniu fabuły i doskonałemu wyważeniu wszystkich elementów unika pułapki przesytu. Ponad dwie godziny czasu dały się odczuć, ale o znużeniu nie ma mowy. Każda chwila dała mi bowiem taką cholerną satysfakcję, że to ,co mogło film pogrążyć stało się sporym plusem, bo po wyjściu z kina nie mogłem narzekać, że czegoś mi brakło, że było za krótkie. Niedosytu brak, a przy tym nie ma też przesytu. Po prostu doskonale. Teraz czas powiedzieć "papa" "Spider-Manowi" czy "Piratom z Karaibów". To, co pokazują "Transformers" przebija wszystko, co do tej pory w kinie widziałem. Roboty wyglądają jak prawdziwe. Iluzja jest perfekcyjna, a każda sekwencja transformacji powodowała opad szczęki. Na dokładkę dźwięk, który nie ma litości wobec kinowego nagłośnienia i nieraz trzęsie salą w posadach. Majstersztyk, mistrzowstwo, miodzio...Oscary gwarantowane. I jeszcze zadziwiająco dobra jak na Steva Jablonskyego muzyka.
O dziwo gdzieś z tego kurzu wzniecanego przez walczące roboty i dymu powodowanego eksplozjami wyłaniają się charyzmatyczni bohaterowie z Shia LaBeoufem na czele. Chłopak jest po prostu genialny, partnerująca mu Megan Fox robi także wrażenie, ale głównie innego rodzaju. Drugi plan to też w dużej mierze postaci, którym kibicujemy z całego serca. Voight, Turturro i inni- do wyboru do koloru, kibicować jest komu.
Nie ma jednak filmów doskonałych. Na minus trzeba zapisać kilka rzeczy. Rockowa muzyka podłożona pod niektóre sceny nie do końca mi pasowała i wydawała się zbędna przy świetnie spełniającej się w filmie kompozycji Jablonskyego. Standardowy minus to zbyt chaotyczne miejscami zdjęcia i monataż. Zakończenie zrobione nieco na szybciocha, przciągnięte niby na napisy końcowe, ale i tak następuje nagle i jeszcze szybciej się kończy, podczas, gdy miałem ochotę jeszcze chwilę z bohaterami pobyć.
To by było na tyle;)
Oczywiście drzwi do kolejnej części stoją otworem, nie tylko dzięki fabule, ale też box office, gdzie "Transformers" królują. I dobrze, bo jest to najlepsza superpordukcja tego lata, co więcej moim zdaniem jeden z najlepszych wielkobudżetowych filmów jaki kiedykolwiek powstał. Jeśli kolejne części będą dostarczać równie wielkiej frajdy, to niech i powstanie ich cały tuzin, na pewno zobaczę.
Podsumowując: "Transformers" to film zabawka- gadżet, który pragnie mieć każdy facet, tylko po to, żeby się lśniąco prezentował. TAK, jest to arcydzieło kina rozrywkowego, prezentujące wszystko co w tego rodzaju filmach jest najlepsze. Przez lata z zapartym tchem oglądać go bedą wieczorami w domu synowie z ojcami i dziadkami, a i mamusie zerkając na ekran podczas prasowania znajdą tu coś dla siebie. Niech nie brzmi to jak dyskryminacja- na seansie było sporo pań i jestem pewien, że bawiły się wspaniale, zresztą Mikaela nie jest tu tylko ładnie wyglądającym dodatkiem, ale też bardzo zaradną bohaterką.
Lekko naciągam ocenę, ale robię to bez żadnego wahania. "Transformers" u mnie zasługują na pełną 10. KONIECZNIE ZOBACZCIE TO W KINIE!