film który przyniósł Warholowi krocie a Morrisseyowi umożliwił kontynuowanie kariery w holyłódzie.
wszystko zaczeło się od Easy Ridera.
na manifestowe dzieło jakie stworzył Hopper,do kin walili drzwiami i oknami. krytycy chwalili młodego reżysera za podjęcie trudnej tematyki i znakomity scenariusz. Wtedy Andy który za bardzo pomysłu na nowy film nie miał,począł namawiać Paula do zrobienia własnego dzieła o braniu.
Morrissey nie nawidził narkotyków. W Fabryce szprycowali się wszyscy z wyjątkiem jego i Warhola. znany jest też ciekawy epizod,kiedy Paul i Andy zostali zaproszeni do posiadłości Lennona a Yoko na luzie chciała poczęstować ich koką. skończyło się na tym że Andy srogo się obraził a Morrissey usiłował przekonać go do wezwania policji.
mimo to zgodził się motywując swoją decyzję,że jak nikt inny pokaże do czego prowadzi kontakt z heroiną.
filmowi nadał tytuł Trash (w dowolnym tłumaczeniu,Śmieć,Wyrzutek czy jak nam mówią dystrybutorzy Szmira) nawiązując tym do jednego z gatunków undergroundu. jakie są skutki "brania" pokazał w oryginalnym i swoim typowym stylu. Oto Joe ! przestał być transwestytą a został ćpunem. z deszczu pod rynne mówi młody widz w kinie. ale nie do końca,bo z tego o dziwo Joe też otrzymuje jakieś zyski. ale sielanką jego życie nie jest trzeba przyznać. żona (Holly !) narzeka że przez dragi nie otrzymuje od niego satysfakcji seksualnej. napalona jest jak (to omine) ale przez szprycowanie się naszemu bohaterowi że tak powiem nie staje,albo lepiej nie przeżywa on potrzebnego wytrysku.
na forsie nie śpią,co tłumaczy fakt że małżonka musi grzebać w śmietnikach,a on napada na małe mieszkania. podczas jednej takiej eskapady zastaje właścicielke w domu co troche namota w jego życiu.
wszyscy skazywali film na porażke,i odradzali Andyemu produkcje.
złe wróżby się nie sprawdziły,bo mimo że takiego sukcesu jak Easy rider nie odniósł to widzom bardzo się spodobał.
jak Flesh było jeszcze robieniem sobie jaj z widza i humor opierał się głównie na dialogach,to w Trashu już tylko na absurdalnych sytuacjach w których chcąc nie chcąc znajduje się bohater. Morrissey przez te dwa lata jak widać czegoś się nauczył,bo włączyć i wyłączyć oraz pozwolić aktorom na robienie czego się podoba to nie sztuka. sprawnie operuje kamerą (proszę przyjrzeć się rewelacyjnemu ujęciu podczas włamu !),ładnie montuje i wyciąga wnioski.
przypomnijmy choćby scenę w którym koleżanka zadręcza Joe plotkami i pytaniami a on nie słuchając myśli tylko o daniu w żyłę. monumentalny underground i tyle. kolejna (i ostatnia niestety) rzecz,rola Dallesandro. stonowana cicha kreacja. młody Joe już nie improwizuje,gra i naśladuje to co podpatrzył u ćpunów z fabryki.
good shit słówkiem końca,rzecz wyprzedzająca swoje czasy.