Przed chwilą przeczytałam opis treści nowego filmu Krzysztofa Gradowskiego, pt. "Tryumf pana Kleksa" i szczerze mówiąc włos mi się zjeżył na głowie a rozczarowanie urosło do granic stratosfery. Liczyłam na rzetelną adaptację, tym wierniejszą, że animowaną, która pokaże nam trzynogich i trzyrękich Alamakotańczyków i samą rozsłonecznioną Alamakotę. Tymczasem zapowiada się kolejne "widowisko" (może raczej "dziwowisko", którego Jan Brzechwa z pewnością by nie poznał.
Nie mam w zwyczaju krytykowania niczego, zanim nie zobaczę, ale jedno jest pewne: po cóż do tego filmu mieszać pana Kleksa!? Niech sobie żyje w Alamakocie razem z panem Lewkonikiem i udoskonala bąblobudowę, czekając, aż kiedyś pojawi się prawdziwa adaptacja jego przygód.