Koszmarna muzyka.. Da się zauważyć że amerykańska szkoła filmowa z lat 40,50,60 jest obfita w produkcje oprawione bardzo słabą muzyką.
Muzyka sama w sobie nie jest (moim zdaniem) koszmarna, ale po prostu rażąco nie pasuje do filmu. I nie zmieni tego fakt, że wykonawca i zarazem kompozytor był rodowitym wiedeńczykiem, jak ktoś napisał w jednym z poprzednich postów. "Harry Lime Theme" bardziej kojarzy mi się z jakimś iberyjskim czy meksykańskim folkiem, niż ze stolicą Austrii. Jeśli już miało to jakoś kontrastować z atmosferą filmu, to mogli wybrać jakieś walce Straussa, czy coś... A tak mamy sentymentalny motyw rodem z meksykańskiego pueblo :P
a to nie jest przypadkiem produkcja brytyjska? swoją drogą mnie się akurat muzyka podobała. nadawała historii lekkiego, komicznego wydźwięku. autoironicznie, jak na czarne kino :)