Kazuo Ishiguro, jeden z najwybitniejszych pisarzy, opowiada "Newsweekowi" o tym, jak jury w Cannes nie przyznało nagrody Krzysztofowi Kieślowskiemu. Jeśli ma ktoś coś przeciwko, że wrzuciłem poniższy tekst, należy zgłosić nadużycie... I nic więcej, ok?
NEWSWEEK: Pamięta pan twórczość Krzysztofa Kieślowskiego? W1994 roku na festiwalu w Cannes był pan członkiem Jury. I właśnie wtedy nie przyznaliście nagrody jego ostatniemu filmowi "Czerwony".
KAZUO ISHIGURO: Znam tę historię. Ponoć to jury w Cannes zabiło Kieślowskiego, który nie mógł zrozumieć, dlaczego nie dostał głównej nagrody. Prawda jest taka, że nikomu z nas w jury ten film się nie podobał. Był zwyczajnie slaby, przerafinowany, zimny. Ale lobby wspierające Kieślowskiego było bardzo mocne. Francuzi naciskali na nas: dajcie mu nagrodę, co wam szkodzi, on jest bardzo chory, może więcej nic nie nakręcić. Nie ulegliśmy. Nie dlatego, żeby zrobić im na złość, ale dlatego, że w konkursie były filmy, które biły "Czerwonego" na głowę. "Pulp Fiction" to dziś współczesny klasyk, daliśmy mu Złotą Palmę, "Spaleni słońcem" Nikity Michałkowa wspólnie z "Żyć" Zhang Yiomu dostały główne wyróżnienie, za reżyserię nagrodziliśmy Nanniego Morettiego i jego "Dziennik intymny". W konkursie była także "Królowa Margot". Na tym tle film Kieślowskiego wypadł po prostu nijako. I co najważniejsze, nie czuło się w nim emocji, wrażliwości. Raczej zwykłą filmową kalkulację.
Którą pokochali światowi krytycy.
- Bo maniery łatwo się kocha. Wystarczy naszpikować film symbolicznymi scenami, pokusić się o opowieść o zagmatwanym ludzkim losie, obudować ją wstrząsająco smutną muzyką i festiwalowy film gotowy. A to, że będzie nudny i ograniczy się do powtarzania banałów, to zupełnie inna sprawa. Banał powtórzony milion razy czasem urasta do rangi arcydzieła. I tak chyba było w wypadku Kieślowskiego. Francuzi uznawali go za guru, mistrza kina. Właściwie od jego śmierci nie pojawił się inny reżyser, którego krytycy traktowaliby z taką atencją i poważaniem.
Próbowano obłaskawić Michaela Hanekego i Pedra Almodóvara.
- Nie zgadzam się. Haneke jest wybitnym reżyserem, ale bardzo niepokornym, zbyt nieprzewidywalnym, aby stać się guru dla krytyków. Z kolei Almodóvar jest nazbyt popowy - wszyscy go znają, a jego filmy to kinowe hity. Przebojowy twórca nie może zyskać statusu guru i mędrca, jaki miał Kieślowski. Myślę, że prędzej któryś z reżyserów z Iranu pokazujący trzygodzinne epopeje o udręczonych życiem ludziach.
Kiedyś dla zabawy napisałem scenariusz do filmu Irańskiego. W skrócie szło to tak: pewnego dnia wieśniakowi pęka wiadro, którym nabiera wodę ze studni. Pieszo wyrusza więc w podróż na targ do sąsiedniej wioski, żeby kupić nowe. Po drodze spotyka wielu dziwnych ludzi, a gdy dociera na miejsce, okazuje się, że targ już się skończył, i wraca do domu bez wiadra.
- Powinien pan szybko sprzedać komuś tę opowieść, może zdobędzie pan nawet jakieś nagrody w Cannes! Im bardziej błaha historia, im bardziej nadęty sposób opowiadania, tym większe szanse na gigantyczny poklask u ludzi, którzy w banale odnajdują sztukę. My na "Czerwonego" się nie nabraliśmy (szefem jury był Clint Eastwood), ale wiele osób nie jest w stanie wybaczyć nam tego do dziś. Tyle że chyba czas działa na naszą korzyść - "Pulp Fiction" to dziś film legenda, o "Czerwonym" prawie nikt już nie pamięta.
ROZMAWIAŁ ROBERT ZIĘBIŃSKI
Cenię twórczość Kazuo Ishigury, ale ta wypowiedź jest dla mnie niezrozumiała. Wynika z niej, że Kieślowski to pozer, który chciał wszystkich nabrać, a nabrali się tylko ci, którzy słabo znają się na kinie. Ktoś, kto o Kieślowskim nigdy nie słyszał, mógłby pomyśleć po tym wywiadzie, że jest on dla kina tym, kim dla muzyki klasycznej jest André Rieu (mówię to z pełnym szacunkiem do tego kompozytora i jego umiejętności). W 1994 roku nagrodę w Cannes zdobył film świetny, ale diametralnie inny niż "Czerwony", co w ogóle jest ciekawe w kontekście pracy Kieślowskiego. Jego wysmakowany, subtelny i artystyczny "Czerwony" przegrywa z filmem głośnym, krzykliwym, ekspresyjnym. Nie gorszym, ale chyba takim ludziom jak Kieślowski obcym. Trudno nie mieć wrażenia, że to też wpłynęło na decyzję reżysera, by przestać robić filmy, choć warto tutaj dodać, że Tarantino sam mówił, że to "Czerwony" jest najlepszym filmem roku. Koniec końców, nie mogę oprzeć się wrażeniu, ale Ishiguro jest w swojej ocenie nie tylko niesprawiedliwy, ale wręcz nieuczciwy. Kieślowski wywarł ogromny wpływ na europejskie i światowe kino, pokazy jego filmów na całym świecie cieszą się dużym zainteresowaniem, czy mówiąc, że nikt już nie pamięta o "Czerwonym" Ishiguro naprawdę słyszał swoje słowa i wierzył w nie? Jeśli tak, to najwyraźniej padł ofiarą efektu potwierdzenia.
Pulp Fiction?????????????????? Ratunku, to jest gniot gniotow. I to mówi noblista, coż, tyle warte obecne Noble.
Jeszcze, jakby ktoś był zainteresowany przyczynami nienagrodzenia "Czerwonego", to tu jest niezłe wyjaśnienie: https://www.theguardian.com/film/2011/nov/09/three-colours-red-cannes
Long story short – jedną z przyczyn było wybrnie jako członków jury raczej osobowości medialnych niż znawców kina. Tylko dwie osoby przyznały, że widziały wcześniej któryś z filmów z trylogii poza Czerwonym, większość nie znała się na światowym kinie, nie znała twórczości Kieślowskiego i najprawdopodobniej nie widziała Dekalogu.