Miejscami ciężki, ale nie dlatego, że poruszał filozoficzne tematy życia, lecz dlatego, że czasami, powiedziałbym, wzniośle oraz patetycznie wyrażał głębię.
Patrząc ze strony poetyckiej, można by go podzielić na trzy główne części, które każdy uważny i wytrwały widz powinien dostrzec, mianowicie: śmierć i strata,
zaznajomienie się z tajemnicą zmarłego męża, pogodzenie oraz wsparcie dla nowej, odrębnej "formy";
a także poboczne, koherentne, wchodzące w skład liniowe motywy: ubolewania, pogłębiania się obojętności i narastającej bierności, odrętwienia i, można powiedzieć, "wolności" głównej postaci..., kontynuacja "życiowej miłości" w nowej formie.
Poniekąd, można by się rozwodzić, lecz nie o to w tym chodzi. Film działał genialnie na podświadomość. Łaskotał i podrażniał miejscami zmysły i odczucia, a także nakłaniał do chwilowych i dość głębokich refleksji.
Można by powiedzieć, że film traktuje również o chwili oraz wszystkim co ulotne, jednak to co ulotne w "rzeczywistości", pozostaje zawsze ukryte...
Film "zionął" głęboką traumą, pod przykrywką apatii. Beznadziejnością, która tkwiła w niemożności znalezienia i otrzymania pomocy, zwłaszcza od matki, która sprawiała wrażenie cierpiącej na autyzm. Zresztą główna bohaterka filmu również popadała w swego rodzaju odrętwienie.
Gra aktorska na przyzwoitym, wysokim poziomie, chociaż jak na tego typu filmy, to raczej dominującymi uczuciami są żal, gorycz, rozpacz przeplatane z desperackim i prawie frustracyjnym uśmiechem...
Na razie powstrzymam się z wystawieniem oceny temu filmowi, żeby nie oceniać pochopnie.
To i tak w bardzo wielkim skrócie...
Pozdrawiam.
Trafne spostrzeżenia. Najbardziej podoba mi się "Łaskotał i podrażniał miejscami zmysły i odczucia[...]" co przytoczyłem innym temacie.
Ale nie po raz pierwszy czegoś w Twoim komentarzu nie kumam :)
"Beznadziejnością, która tkwiła w niemożności znalezienia i otrzymania pomocy, zwłaszcza od matki, która sprawiała wrażenie cierpiącej na autyzm. Zresztą główna bohaterka filmu również popadała w swego rodzaju odrętwienie."
Odrętwienia nie zauważyłem. Wydaję mi się też, że Julie pomocy nie szukała (a zwłaszcza u chorej matki, przebywającej w domu starców) a raczej unikała jej.
"[...]można by go podzielić na trzy główne części[...]śmierć i strata,
zaznajomienie się z tajemnicą zmarłego męża, pogodzenie oraz wsparcie dla nowej, odrębnej "formy"
No właśnie, Julie przeszła przez coś i wróciła do jakiegoś punktu wyjścia. Zdjęcia oka Julie trwające kilka sekund: na początku filmu - w szpitalu i na końcu - po nocy spędzonej z Olivierem.
"Gra aktorska na przyzwoitym, wysokim poziomie"
Tak. Jeśli zaś chodzi o Juliette to na szczytowo wysokim :) Z całą pewnością rola życia tej wspaniałej aktorki.
Już minęło trochę czasu od momentu, gdy oglądałem ów film, aczkolwiek jeśli chodzi o Twe niezrozumienie przytoczonego przez Ciebie cytatu mej wypowiedzi, w "beznadziejności, która tkwiła w niemożności znalezienia i otrzymania pomocy", chodziło o to, że jej umysł blokował i stawiał granice, których ona sama nie mogła pokonać. Chciała się uwolnić w jakiś sposób od tego, ale sama nie wiedziała jak. Nie chciała właśnie pomocy, tak jak piszesz. Tak naprawdę wiedziała, że nie otrzyma jej od nikogo, dopóki sama nie przejdzie swojego cierpienia, bo nikt jej w tym nie pomoże. I to były właśnie te granice, które ją blokowały. Nie dające się swobodnie przez nie przejść. Taka natura ludzka, że na wszystko trzeba czasem czasu. Kieślowski poradził sobie wybitnie z przedstawieniem fatalizmu psychiki.
No tak, ale w końcu Kieślowski to był geniusz ;) W tym filmie, zresztą nie tylko tym, choć pozornie nic nadzwyczajnego może się nie dziać momentami, on ani na chwilę nie opuszcza widza, ale cały czas podtrzymuje z nim jakąś więź. Żal tylko, że odszedł przedwcześnie bo jakie filmy by robił! Ehhh...
No i nie sposób nie wspomnieć tu o muzyce Preisnera, najbardziej chyba intrygującego z naszych kompozytorów. Po "Podwójnym życiu..." trudno było sobie wyobrazić jeszcze wyższy poziom, a tu proszę! Brak słów na to jak podkręca nastrój i tak dalej.