Patrząc na obsadę (Pattinson, de Ravin) nie spodziewałam się niczego nadzwyczajnego, 
myślałam, że po prostu znowu obejrzę n-te romansidło ze znanymi nazwiskami w 
napisach końcowych.... ale przyznam, że musiałam zmienić moje zdanie. 
Po pierwsze, Pattinson pokazał, że nie jest tylko chłopaczkiem z IV części Harry'ego 
Pottera czy jakimś tam wampirem. Pokazał, że naprawdę UMIE grać. Może nie od razu 
jak Tom Hanks w czasach swej świetności, ale w tym filmie na pewno zagrał lepiej niż w 
wampirzej sadze.... może to wynika z tego, że "Remember Me" jest skierowane nie tylko 
do nastolatków wychowanych na HSM, którym czasem trudno wyjaśnić, na czym polega 
dobra gra aktorska, ale też i innych ludzi i tutaj musiał się NAPRAWDĘ postarać... a 
może to wynika z tego, że bardziej utożsamia się z Tylerem, a nie Edwardem/Cedrikiem? 
Po drugie, zaskoczyło mnie zakończenie. Dopiero pod koniec, jak zobaczyłam w szkole 
na tablicy datę 11 września 2001, uświadomiłam sobie, co zaraz się stanie. A tak to 
przez prawie cały film myślałam, że na koniec będzie coś w stylu "proszę, wybacz!" - "och, 
wybaczam" czy cokolwiek w tym stylu. 
Po trzecie... Muszę przyznać, że zmieniłam też sposób myślenia o Brosnanie, który do tej 
pory kojarzył mi się tylko z niezłą, aczkolwiek nierewelacyjną, rolą Jamesa Bonda, 
ciekawą rolą w "Krawcu z Panamy" i totalnym kiczem z "Mamma Mia!".... Chyba po raz 
pierwszy widziałam go w roli człowieka, który boryka się z takimi problemami, jak 
wychowanie dzieci. Hm, może nie zagrał tu rewelacyjnego ojca, ale jego postać 
przechodzi w końcu w jakimś stopniu metamorfozę. 
 
Podsumowując, jest lepiej niż sądziłam. :-)