Taka była moja pierwsza reakcja, kiedy współlokatorka zasugerowała mi seans. "Nie słyszałeś o tym filmie?" "No w sumie niewiele, widziałem tylko jakiś plakat." "To nic nie czytaj, nie wchodź nawet na filmweb, tylko po prostu weź i obejrzyj, w najgorszym razie stracisz 2 godziny." 
 
Dałem się namówić i włączyłem. W sumie już na początku film ujął mnie swoim nastrojem - spodziewając się papki i kiczu dla fanów Zmierzchu i dostając naprawdę przyjemny kawałek dramatu już byłem nastawiony pozytywnie. Nawet sam Pattinson mnie przekonał - zagrał zadziwiająco dobrze, może warto śledzić jego dalszą karierę. 
 
I tak oglądałem, oglądałem i moja ocena tego filmu wciąż się wahała - zaczęło się od 8, potem tak sobie kursowało między 7 a 8 przez cały film, czasem dolatując do 9, oglądam dalej, OH MY GOD, IT'S A 10... No dobra, dyszka może nie, ale zakończeniem film przypieczętował sobie naprawdę mocną dziewiątkę. Oglądany sceptycznie, bez szczególnych oczekiwań, okazał się być naprawdę zaskakująco dobrym kawałkiem kinematografii. I jasne, zakończenie miał genialne, ale bez tego całego naprawdę solidnego mięska w środku nawet nim by się nie obronił, także jeszcze raz podkreślam - cały film to naprawdę fajnie nakręcony i zagrany dramat. Oby więcej miłych zaskoczeń w tym stylu.