Film w dość nietuzinkowy sposób próbuje opowiedzieć o tym, że to co przynosi nam życie wcale nie jest jednoznaczne i łatwe do oceny. Wyznawane przez nas wartości nader często konfrontowane są z sytuacjami, o których nigdy nie słyszeliśmy, nie czytaliśmy a tym bardziej jakich nigdy nie widzieliśmy. Trudno nam to właściwie ocenić i właściwie zareagować. Mamy przeświadczenie, że nie mamy tyle czasu co zrównoważony skandynawski detektyw, który niespiesznie odnajduje ślady, by w końcu ujawnić prawdę. W filmie wskazano drogę w jaką można wybrać, rzekomo w poszukiwaniu celu. Osobiście, jednak nie wydaje mi się jednak, że wciągniecie kresek długich jak Aleje Jerozolimskie może pomóc w rozwiązaniu jakiekolwiek problemu czy dojściu do prawdy. Pochłaniając g*wno jedyne, co możemy osiągnąć, to g*niany wynik. Bajki, o tym że wspaniały książę (dziennikarz) może odzyskać serce księżniczki (była żona) jadąc na narkotycznych oparach, to bałach godny Polwsadu. Reasumując, próba pokazania skomplikowanej zbrodni ciekawa, ale od patrzenia na wciąganie narkotyków nos może rozboleć. Miało być hardkorowo, to zapewne jest. Zwłaszcza dla dzieci z gimnazjum.