Gdzie się nie obejrzeć prostactwo. Właściwie nie ma normalnych dialogów, tylko prostackie
skakanie sobie do oczu, Chaty pobudowane, a słoma z butów wystaje aż miło.
Żadnych kumpli, żadnych przyjaciół. Ksiądz nie lepszy.
Główny bohater. dorosły gość o umyśle dziecka. O wszystko się sadzi, nie nie rozumie,
można mu tłumaczyć jak krowie na rowie (adwokat) ale on wie lepiej.
Ogólnie buractwo, a paradoksalnie najbardziej normalny był poseł.
Ciekaw jestem czy jest to odniesienie do jakiegoś konkretnego rejonu w kraju,
czy według reżysera tak jest wszędzie.
Ludzie, który nie da się lubić. Gdy w rzeczywistości słyszy się o ich roszczeniach, to po takim filmie nie życzy się im dobrze.
Takie stereotypy o polskiej wsi. Pleban pazerny jak mało kto, nie pomoże ludziom w potrzebie, pod pretekstem, że nie chodzą do kościoła (gdyby chodzili znalazłby pewnie inną wymówkę), jednocześnie jest mocno spolegliwy z posłem (między wierszami można domyślać się z jakiej partii). Chłopi nawet wizualnie hołota, ubrudzona błotem, w gumiakach, ubraniu roboczym, od którego przez ekran czuć gnojówkę, z zarostem, brakami w uzębieniu, przepitymi twarzami. Ich kobiety też 30 kilka lat, a zniszczone życiem, wyglądające na 50+.
Tak jest wszędzie, gdzie jeszcze funkcjonują rodzinne gospodarstwa poniżej 100 h. Z tym zastrzeżeniem, że autorzy poszli na łatwiznę, ledwie prześlizgując się po temacie rzeczywistego trudu rolnika. Jest scena wybierania krowiego łajna i podłączania dojarki, ale trwa ile, z minutę? Tymczasem zajmuje to ok 2 h (zależnie od liczebności stada), codziennie świątek piątek (zapomnij o fanaberiach typu weekend, święto, urlop, chorobowe), o świcie i powtórka wieczorem. A pomiędzy karmieniem i dojeniem rolnik bynajmniej nie ma wolnego, zapieprza jak stażysta w kancelarii u Matczaka. W tym punkcie film jest mało realny, bohater hodując kilkadziesiąt krów nie miałby kiedy jeździć po całej wsi i wypytywać sąsiadów.
Ten film to bajdy :) Ja miastowy, znam wsie w Polsce C od podszewki. Jak jest 1 krowa we wsi to już dobrze. Kobiety 30-40 zazwyczaj całkiem zadbane. Zawsze jest sklep z "ekipą" (bezzębne pijaki) ale to margines. Większość ludzi jest rolnikami "po godzinach" - pracują a gospodarstwo mają dodatkowo. Zazwyczaj największe pasożyty to wójt + urzędasy w gminie - wszystko po znajomości, w nadmiarze i polityczne. Księży znam słabo, ale z tego co wiem lubią się bawić w politykę i mają za uszami (zabawy z małolatami, konszachty z wójtem żeby dostać jakieś dofinansowania, polityczne wstawki z ambony, raz się nawet między sobą napierdalali itp.) ale oczywiście pewnie nie wszędzie. Także weź to chłopie dziel przez 4, bo to tylko film. Mieszają wam we łbach "artyści" strasznie.