Film bardzo mnie rozczarował. 
Motyw filmu bardzo nienadzwyczajny, często wykorzystywany, szczegolnie w amerykańskiej kinematografii (np. Szkoła duchów). 
Nauczyciel nie tylko uczy przedmiotu, ale także otwiera młodym ludziom oczy na świat, wspiera ich w ich dążeniach, odkrywa nowe odcienie rzeczywistości, a jednocześnie sam dowiaduje się czegoś o sobie. Taki mentor zmienia nie tylko swoich studentów, ale także otoczenie w którym przebywa. Właśnie zadajmy sobie pytanie czy Katherine Watson, naprawdę coś zmieniła czy tylko unaoczniła dziewczętom pewną prawdę o życiu, którą i tak prędzej czy później by poznały. Według mnie jedynym ratunkiem dla tego filmu jest niezła gra Julii Roberts.
Dla mnie również film był bardzo cienki, chociaz z troche innych powodów niż u DoktorLejdo. Przede wszystkim postacie wydały mi się okropnie schematyczne. Wszystko to jest mocno przerysowane i przez to drażniące. 
(Teraz mogą być spojlery) Oczywiście konserwatywna bohaterka musi być wredna i złośliwa tylko dlatego, ze samej jej sie w zyciu nie uklada z męzem. Jej matka musiała być wredną zołzą. Z kolei dziewczyna "wyzwolona", spotykająca się z żonatymi męzczyznami, stawiana jest za wzór cnót.Wytrwała i równie wyzwolona (sypia z kolegą z pracy, co w latach 50. było nie do pomyslenia) Julia Roberts próbuje ocalić biedne, głupiutkie dziewczęta, które mają się zamienić w zony ze Stepford. Sama postać grana przez Roberts jest straszliwie agresywna, bez przerwy się złości albo zaciska pięści w bezradnośći, jaki to śwait jest zacofany. Nie budzi w ogóle mojej sympatii. 
To mógł być naprawdę dobry film. Mogło byc tak, ze Julia próbuje coś uświadomić dziewczynom (np. ze mogą się dalej kształcić, a nie tylko czekać na męża) ale sama też czegoś się od nich uczy (że ślub nie jest czymś złym, ze gospodyni domowa nie musi być idiotką). I był taki moment, gdy J. Stiles mówi jej o swoich wyborach. Niestety, ta malutka scenka jest zbyt krótka, zeby zrównoważyć nachalnie wciskaną ideologię. Bardziej niż o nauce i wartości kobiety "wspaniała nauczycielka" próbuje udowodnić dziewczynom, ze nie warto się żenić, wolne związki są świetne, życie rodzinne to gorset i fajnie jest stosować antykoncepcję. Pomijam już, ze trudno taką osobę sobie wyobrazić w roku 1954. 
Niestety, ta Mona Lisa za rzadko się usmiecha. Częściej jest wściekla i płacze ze złości. 
Daję 3, nawet Julia nie pomoże. Sorry.
Kirsten Dunst mnie się podobała ale prócz niej już niestety nic może jeszcze główna rola.