o co tu chodzi? Czemu amerykańskie kino musi być zawsze takie przewrotne ? Fabuła niby
fajna, kobieta po przejściach, mężczyzna z przeszłością O.K, dogadał się ze wszystkimi i dla
dobra sprawy poszedł w swoja stronę, spokój - do czasu - nagle goni go 45 oddziałów policji
stanowej, którym to sprytnie ucieka na swoim uniwersalnym Triumphie...Potem wykańcza
gościa który oberwał od konia po żebrach dobijając go drzwiami, a później nieśmiertelnego
przeciwnika który niczym feniks z popiołu wstał otrzepując się szybą z auta, no to dobrze że
dzieciak miał przy sobie rewolwer który uratował naszego bohatera przed bezwzględnym
rządnym krwi oprawcą... No i do tego wszystkie te durnowate teksty, w najmniej odpowiednich
chwilach, jakże typowe dla tamtych produkcji, no bo po co np mówić do nieboszczyka "spuść
trochę pary" - cytat z końcowej sceny filmu "Commando".. Dla mnie film po prostu spieprzony
mi też się niezbyt podoba mimo że z reguły nawet lubię starsze produkcje z Van Dammem, śmieszne są niektóre sceny jak właśnie te z obławą gdy gonią go na koniach, crossach i jeszcze police-wehikułami...mnie rozwaliła scena jak zakrada się do domku tej paniusi z dziećmi wiedząc, że w domku jest tylko ona z dziećmi, ale na odgłos skrzypnięcia reaguje wyciągnięciem giwery...albo jak trzyma tego chłopaczka który go odwiedził w namiocie na muszce przez dłuższą chwilę...
.. nie pamiętam też dokładnie co powiedział temu gościowi którego prawdopodobnie zabił, / zabijanie w Hollywood jest czymś tak naturalnym i nie wzbudzającym emocji niczym wypalenie papierosa /, mam na myśli jednego z tych osiłków z którymi miał starcie przy koparkach i jakim cudem znalazł się nagle na dachu koparki z łańcuchem w ręce ? Hahaha . Nie widziałem końcówki, dosłownie ostatnie 3,4 minuty filmu, może mi ktoś powiedzieć ? Ten zuchwały dziadek dostał kulkę czy może sam bohater ?
Może jest w tym trochę racji. Film ma parę niedociągnięć, ale stanowi nawet dobrą rozrywkę.