Po 1) facet mażący się po śmierci dziecka, siedzący w ciemności, milczący 24h na dobę, odłączający telefon, jeżdżący rowerem po ulicy pod prąd i, tutaj bomba, piszący i wrzucający do skrzynek listy zaadresowane "śmierć", "miłość" i "czas" to obraz budzący zażenowanie a nie współczucie. Mógł się jeszcze ciąć i zasłużyłby na tatuaż "Jestem żenadą" (nie legendą) na czole. Po 2) koledzy zamiast wysłać go do psychiatry po leki i psychoterapeuty na terapię wynajmują aktorów, by odegrali przed nim wiadome rólki. Nie dość, że ma załamanie nerwowe i depresję to dołóżmy mu chłopaki schizofrenię do kompletu! Absurd do potęgi. Ten film nie ma racji bytu.