Film wydawał się bardzo wzruszający. Niby taki był. Natomiast nie uroniłam ani łzy, chociaż płaczę nawet na Shreku. Nie bardzo rozumiem zamysłu zakończenia. To wszystko jakby nie łączy się z resztą filmu i wydaje się wręcz niemożliwe. Dobrze, że nie poszłam na to do kina, natomiast w domu warto obejrzeć.
Moja interpretacja zakończenia jest taka, iż ci aktorzy, grający Miłość, Śmierć i Czas byli w rzeczywistości zjawami, które pojawiały się w różnych momentach życia bohaterów. Śmierć pojawiła się po to, by pomóc choremu na nieuleczalną chorobę odnaleźć w sobie odwagę i powiedzieć o chorobie żonie. Czas- po to, aby uświadomić kobietę, która zawsze chciała mieć dziecko, że powinna je mieć, bo przecież czas płynie. A Miłość pojawiła się po to, by pogodzić ojca z córką. Fakt, że byli to aktorzy, był tylko przenośnią. Każdy z nas w życiu spotkał się, spotyka , bądź spotka te 3 wartości. Moim zdaniem ukryte piękno odnosi się właśnie do nich.