Camp w stanie czystym, kicz do potęgi dziesiątej i ostentacyjna głupota, doprawione paradą biustów o obowiązkowo pokaźnych rozmiarach. Czyli wszystko to, z czego zasłynął Russ Meyer. Skrypt, popełniony wespół z Rogerem Ebertem, koncentruje się na zabójstwie niejakiego Adolfa Schwartza (karykatura Hitlera, jak dla mnie lekkie przegięcie), które wywraca małomiasteczkowe życie do góry nogami. Fabuła jest do tego stopnia najeżona absurdalnymi pomysłami i pokręconym poczuciem humoru (jest nawet piła!), że w zasadzie ciężko byłoby to oddać słowami - chyba najlepiej obejrzeć po prostu samemu. Jak na obciachowe sexploitation, "Up!" prezentuje się bardzo przyzwoicie od strony technicznej: zdjęcia i montaż odgrywają tu niebagatelną rolę, widać że "przyłożono" się do strony wizualnej. Pod tym względem można by wręcz stwierdzić, że ten film "ma klasę". Co innego jego treść, która jest mocno rubaszna i anarchistycznie prześmiewcza. Sam nie za bardzo wiem, jak ocenić ów obraz - to gniot nad gnioty, ale jest to także gniot popełniony z premedytacją i... posiadający niebezpiecznie duże (sic!) walory rozrywkowe. Osobiście bawiłem się naprawdę dobrze, co jakiś czas przecierając oczy ze zdumienia. Przestrzegam jednak nieprzygotowanych, że najpierw lepiej chyba zapoznać się z wcześniejszymi dokonaniami Meyera.
Przyznam, że jeszcze nie miałem okazji, choć tytuł zwiastuje farsę raczej grubymi nićmi szytą.
Ciekawi mnie Twoja opinia.
Niby gniot, ale zamierzony i sympatyczny gniot i w stylu tych z lat 70tych