Trochę się rozczarowałam. Ale może najpierw plusy. Scenografia robi wielkie wrażenie - opera, cmentarz i inne miejsca są zrobione z wielkim rozmachem. Podobały mi się te przechodzenia: stara opera zmienia się w nową, scena z lustrem. Piękne kostiumy, od strony wizualnej film to prawdziwa perełka. Również muzycznie jest bez zarzutu, piosenki są wykonywane przez fantastyczne głosy. Niestety, nic poza tym. Aktorstwo w tym filmie zeszło na drugi plan co moim zdaniem jest wadą. Christine wciąż ma rozchylone usta, patrzy oczami a'la Bambi i tylko pięknie wygląda. Zwłaszcza na mrozie w lekkiej sukni z dekoltem i pelerynie. :P Nie ma w niej za grosz pasji i uczucia, wydaje się że każdy kto jej wyzna miłość to ją zdobędzie. Raoul przypomina Księcia z Bajki ze Shreka - jego miłość do Christine nie wzbudza we mnie większych emocji. Pięknie galopuje na koniu w rozchłestanej koszuli. ;P No i Upiór. Tu, przyznaję Butler spisał się bosko - to on trzyma cały film, jest szalony, groźny i kochający. Najlepsza scena to gdy wystawiają jego operę - po prostu wspaniała, kipiąca od namiętności. Chociaż jaki cel miała zmiana koloru jego włosów po zdjęciu maski? ;/ Trochę bez sensu. Genialna była Driver jako Carlotta - po prostu mistrzostwo groteski i komizmu. Porównuję sobie trochę z ostatnio obejrzanym Sweeney Toddem. Może nie powinnam, ale oba filmy są przeniesionymi na ekran słynnymi musicalami, oba bardzo reklamowane. Ja wolę Sweeneya. Dlaczego? Ma to czego zabrakło Upiorowi - wspaniałych, wyrazistych aktorów. Dla mnie w musicalu nie wystarczy piękny śpiew i muzyka, to nie teatr czy opera. Film musi mieć jeszcze coś pod otoczką monumentalnej muzyki. I wolę jak aktorzy śpiewają gorzej, ale nadrabiają grą. Upiór to fajna rozrywka, soundtrack, ale jako film na raz. Oczywiście zachęcam do obejrzenia, mnie się podobał, ale bez zachwytów. 5/10
Dla mnie film był genialny, ale cieszę się, że uzasadniłaś po ludzku czemu twierdzisz inaczej.
To jest musical, a w musicalu przede wszystkim liczy się głos. Moim zdaniem aktorzy dobrze się spisali. Upiór w Operze jest na podstawie powieści, więc aktorzy musieli wczuć się w postacie z książki. To im wyszło bardzo dobrze.
Butler był genialny, Christine miała właśnie taka być, moim zdaniem bardzo wyraziście ukazuje swe uczucia, najpierw fascynacja światem Upiora, potem strach. Raoul, no cóż, młodzieniec z dobrego domu, faktycznie niekiedy był nieco "blady".
A Upiorowi zmieniają się włosy, bo wraz z maską opada peruka. On nosił perukę. ^^
Jak dla mnie film wzrusza, ale niekiedy też bawi, zwłaszcza sceny z Carlottą ją komiczne.
Pozdrawiam :)
To nie była zmiana koloru. Upiór, będąc nieco wyleniałym, używał peruki. Kiedy Christine zdarła mu maskę, za maską poleciała peruka i światło dzienne ujrzały naturalne, brudnosiwe kudełki Upiora (Upiora, nie Gerarda, własna czupryna Butlera, która w tym filmie nie zagrała, jest gęsta, ciemna i bez zarzutu ;) ).
No i widzisz, tu mamy różnicę. Od dawna wielbię Tima Burtona, Helenę Bonham-Carter i Johnny Deppa, ale "Sweeney Todd" oglądany we fragmentach jakoś mnie nie zachwycił. Za wyjątkiem występu Alana Rickmana, ale Rickman jest zawsze boski, cokolwiek by nie robił ;) Niemniej, przy calej aktorskiej wirtuozerii Johnny'ego strasznie mu brakuje siły głosu, tożsamo da sie powiedziec o Helenie. Strasznie mi to zgrzytało.
Christine akurat nie jest w tym musicalu postacią aktywną, ona jest raczej przedmiotem konfliktu między Upiorem a Raoulem, taka Helena Trojańska można by rzec, faceci się naparzają o nią z impetem desakrując cmentarz, żyrandole się walą, cuda-wianki, a ona nic, ino pięknie wygląda. I nawet mi taka pasuje, to w końcu zagubiona siedemnastolatka, oszołomiona własną, nagle wybuchłą karierą, nie bardzo pewna tego co czuje do Upiora (kocha jak ojca, kocha i pożąda, nienawidzi, współczuje?) i którego właściwie wybrać. Pewna swojego wyboru nie jest chyba do końca, bo nawet gdy odpływa z Raoulem, odwraca się by spojrzeć na Upiora. christine jest kruchą istotką zagubioną w świecie dorosłych konfliktów i we własnej, świeżo odkrytej kobiecości (a Upiór obudziłby kobiecość nawet w dębowej belce). I w tym wszystkim to faceci decydują za nią, nie dając jej chwili do namysłu i zastanowienia się czego tak właściwie pragnie. Upiór wypycha ją na scenę, Raoul obsadza j w roli przynęty, Upiór zaś popycha ją do wybrania Raoula. Sama bym w takiej sytuacji stała z rozdziwaioną gębą, gdybym akurat przypadkiem nie odziedziczyła po przodkiniach gorącego temperamentu ;)
Dla mnie "Upiór" filmem na raz nie jest, wręcz przeciwnie, oglądałam go tyle razy że znam libretto na pamięć i wracam do tego filmu z radościa i rozkoszą. Po części za sprawą swietnych kostiumów i dekoracji, genialnej oprawy muzycznej i znakomitych aktorów drugiego planu (Minnie Driver! Ciaran Hinds1 Simon Callows!) ale głównie dla kreacji Butlera. Zanim obejrzałam "Upiora" znałam go z ról groźnych panów Attyli i Draculi (i, jak sie okazuje, również z roli Chrisa Kumaca w "Harrison's Flowers" i to była pierwsza jego rola którą mnie uwiódł :D, niemniej nie skojarzyłam tego dzikusa na koniu z "Attyli" z Chrisem, w związku z tym nie wiedziałam że Chris to Butler, pamięć mi odblokowało dopiero niedawno) i słuchając, a potem oglądając Butlera jako "Upiora" byłam wstrząśnięta, niezmieszana, tym jak subtelne barwy posiada w swej aktorskiej palecie i jak potrafi ich używać. Coś niesamowitego! Bylam również zaskoczona jego wspaniałym głosem i niewątpliwymi talentami wokalnymi. Zaśpiewać Upiora na tak znakomitym poziomie nie majac żadnego doświadczenia i przygotowania do tego typu śpiewania... To trzeba mieć naprawdę wielki, ogromny talent wokalny. Gerry, ja Cię zaklinam, śpiewaj częściej.