Byłam na nim jakieś 2 lata temu. Co prawda wiele scen było jakby żywcem wyjęte z filmu, muzyka też była ta sama, ale mimo to wrażenie było niesamowite. Nie ma co prównywać z filmem. Deski teatru to nie płaski ekran. Oglafając musical nie znałam fabuły wcześniej, więc kiedy żyrandol nagle zaczął spadać na publiczność, przez chwilę myślałam, że naprawdę na nią runie, a ja będę świadkiem tragicznego wypadku, hehe. Niezapomniane wrażenia. A co do filmu to oczywiście piękny, choć w moim przypadku przyćmiony przedstawieniem na żywo. No i rozumie się cudowna muzyka.
Oczywiście że muzyka była ta sama, w końcu film to ekranizacja tego właśnie musicalu!
Film to nie ekranizacja tego musicalu, tylko ekranizacja powieści. Poza tym film był wcześniej niż nasza polska wersja musicalu. Muzykę można było napisać inną. Przynajmniej ja tak uważam.
Ło matko! <szuka szczęki pod biurkiem> Z całym szacunkiem, ale czytałaś Ty tę powieść? Oglądałaś musical? To znajdź przysłowiowe dziesięć różnic. Poza tym wypada, bardzo wypada wiedzieć, że musical powstał w 1986 roku, a więc dłuuugo przed Romowym przestawieniem, które bynajmniej naszym polskim wynalazkiem nie jest. A pomysł z napisaniem nowej muzyki to już przekracza w ogóle możliwość jakiegokolwiek skomentowania.
Kochana, film jest ekranizacją musicalu Webbera, który z kolei oparty jest na powieści Gastona Leroux, a różni się od niej bardzo. Nie mogli napisać innej muzyki, wystawiając ten sam musical, nawet z ich wychwalaną ponad niebiosa możliwością produkcji non- replica...
A premiera musicalu na West Endzie (Tak! Teatry muzyczne nie kończą się na Romie!) miala miejsce w 1986, czyli 18 lat przed powstaniem filmu. Który jest, powtarzam, ekranizacją musicalu. Andrew Lloyd Webber nawet razem ze Schumacherem zajmował się castingiem, a także dopisał nieco nowej muzyki.
No dobra. Już czuję się doinformowana. W każdym razie wniosek wciąż jest ten sam, musical znacznie lepszy niż film. Może podkreślę, mój wniosek.