PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=135169}
7,2 7,2 tys. ocen
7,2 10 1 7241
7,1 11 krytyków
Vera Drake
powrót do forum filmu Vera Drake

Najlepsza w tym filmie jest brytyjskość. Nie pamiętam, w jakim innym filmie poczułem Anglię tak bardzo, jak w filmie Leigh’ego. Właściwie, to mam wątpliwości, czy w ogóle wcześniej coś takiego się zdarzyło. Akcent, słownictwo, poczucie humoru, sposób bycia, twarze – ma się wrażenie, jakby się tam było. Nie w tamtych konkretnych czasach, ulicach, ale w tym kraju. Czuć tu rękę kogoś, kto zna i nie tylko lubi te strony, ale wręcz jest z nich dumny.

Jest oczywiście druga strona medalu – jeśli ktoś nie lubi tego, jak Brytyjczycy zmieniają brzmienia wielu słów, robiąc tym samym zamęt w głowie zapchanej jedynym poprawnym sposobem wymowy wyniesionym ze szkoły, na dźwięk każdego „hałaja” wyciągają widły z szafy... Oni film Leigha wyłączą po 5 minutach. Ostrzeżenie jak najbardziej wskazane.

Anglia, 1950 rok. Echo wojny, kraj dzieli się na tych bogatych i na tych biednych. Dwa skrajne światy. Tytułowa bohaterka zalicza się do tych drugich, nieznacznie wybijając się z tłumu swoją szczerą chęcią pomagania innym. Rodzinie (ma męża, syna i córkę), sąsiadom czy nieznajomym. Odwiedzi sąsiada, w drodze od niego do domu zaprosi innego na obiad, w domu przygotuje obiad. Poprowadzi miłą, niezobowiązującą rozmowę, poczęstuje herbatą. Dodatkowo też pracuje jako sprzątaczka oraz ima się różnych... ciekawszych zajęć.

To kolejny z tych filmów, o których dobrze jest mało wiedzieć przed obejrzeniem. Ja nie wiedziałem, dlaczego Vera przyszła z wizytą do tej kobiety. Na sekundy zanim zrozumiałem, myślałem że przyszła odebrać poród. Ta scena robi wrażenie dzięki zaskoczeniu, szokuje widza jako całość. Obskurnością otoczenia, pośpiechu w ruchach obu pań, naturalizmem – ale nie jako stylem, ale poziomem emocji. Ja siedzę z otwartą paszczą niewierząc w to co widzę, a Vera lekko prowadzi mimowolną wymianę zdań. W tym momencie termin „angielskiej herbatki” zaczyna brzmieć cokolwiek dwuznacznie, a ich słynna „flegma” coraz mniej mi się podoba...
Co reżyser robi sobie w takim momencie. Nic. Tempo filmu umiera na następne 40 minut. Vera odwiedzi kolejne kobiety. Jej syn uda się na potańcówkę. Córka zostanie umiejętnie wysfatana (można podziwiać kunszt scenarzysty, świetny wątek). Pojawi się wątek drugoplanowy o rodzinie, w której Vera pracuje. Widz ma szansę poznać tę rodzinę, Verę i jej środowisko – temu celowi jest podporządkowana pierwsza połowa filmu. Zmiana nadchodzi wraz z rodzinną kolacją, na które przybywa narzeczony córki jak i brat męża z żoną. Do drzwi puka policja, a Vera zostaje zabrana na posterunek. Zarzuty zostają postawione, oskarżona przyznaje się do wszystkiego. Wtedy film pokazuje czym tak naprawdę jest. Nie jest nudnym portretem klasy robotniczej połowy wieku na wyspie, ale kobiety.

Wtedy też Imelda Staunton zrzuca wszystkie maski odgrywanej przez siebie postaci i staje przed kamerą jako ktoś, kto może w kółko powtarzać tylko kilka zdań. Nie wie, jak długo to robiła. Nazywa to pomaganiem kobietom. „One tego potrzebowały”, twierdzi. Nie zaprzecza niczemu, wszystko potwierdza. Widz jest świadkiem największej tragedii w jej życiu – pomieszania się życia osobistego z tym prowadzonym niejako na boku. Najgorsze dla niej nie jest to, że pójdzie do więzienia, ale fakt, że rodzina się o tym dowie. Do tej pory tamte wydarzenia były trzymane na dystans – przychodziła, robiła swoje, nie wiedziała nic o konsekwencjach tego co robi. Nie wiedziała, czy wypełniła swoje zadanie.

Portret psychologiczny, jakkolwiek nie pełny i dziurawy, jest przede wszystkim emocjonujący i opanowany – reżyser sprawnie korzysta ze wszelkich zbliżeń, przetrzymań, minut ciszy. Często ujęcia trwają dobrą minutę, zanim padnie pierwsze słowo, zanim pierwszy mięsień drgnie na twarzy Very. Dobra robota, panie Leigh!

_Garret_Reza_

Napisz tak o "Garderobianym", to nam Justynka komixxx wybaczy. A tak serio - dobry tekst, niekonwencjonalny.

ocenił(a) film na 7
marscorpio

Justynka jak tupnie nudzkom to i Zeus Olimp na różowy przemaluje, więc i tak nie mam szans. Sam się ekskomunikowałem...

_Garret_Reza_

Mimo to tekst nt. filmu "Garderobiany" warto napisać. Tak po tym, co tutaj widzę, to myślę, że bardziej czujesz tym podobne klimaty niż ja - chociaż podobało mi się. Jednak wolę pisać o "Stalkerze", "Equilibrium" (w planie) czy o "12. małpach", co ostatnio uczyniłem.

ocenił(a) film na 7
marscorpio

Jak obejrzę, to pewnie coś napiszę, choć nie obiecuję od razu recenzji.

O, dopiero teraz skojarzyłem twój nick z forum Stalkera. Odzyskałeś respekt w moich oczach.;d

_Garret_Reza_

Z kolei do Ciebie żywię nieskrywany podziw za powyższy tekst. Wcześniej nie czytałem nic z Twoich wypowiedzi. To znaczy jakieś tam pojedyncze zdania, które - jak obaj już wiemy - nie zawsze są i NIE ZAWSZE MUSZĄ BYĆ poważne. To, co napisałeś o "Vera Drake", kojarzy mi się z wpisami użytkownika kosmiczny. Muszę się nauczyć tym podobnego sposobu komentowania filmów. Niestety, ze mnie gaduła...

Cholera, mam dziś pecha. Ustawiłem nagrywanie filmu "Posłaniec" i pod koniec wyskoczył "brak sygnału" na satelicie.

ocenił(a) film na 7
marscorpio

"Posłaniec" przeciętny jest.:) Jak Ci się będziesz nudzić, wtedy obejrzysz. Jeszcze bardziej się znudzisz, zaśniesz, prześpisz większość, wyjdzie Ci na zdrowie... TAK, Złota Palma też może nudzić.;-)

Kosmiczny? Muszę go poznać.

ocenił(a) film na 9
_Garret_Reza_

...dobra robota, panie _Garret_Reza_! Nie aż tak często zdarza się czytać na forach filmwebu teksty tak mądre, wyważone i świadczące o wnikliwej, samodzielnej, dalekiej od krytycznych szablonów interpretacji filmu. No i jeszcze - sorry za zboczenie zawodowe - tak ładnie napisane (i niech się nikt nie czepia "wyswatanej" przez "f", hehe...). Dodałbym tylko jedno: dla mnie "Vera Drake" to przede wszystkim - co nie jest polemiką wobec Twojej opinii, a jedynie jej uzupełnieniem o jeszcze jeden punkt widzenia - imponujący (i przejmujący) obraz brytyjskiej working class. Tak potrafi tylko mistrz Mike Leigh: w jego filmach jest tyle poruszającego realizmu, tyle ciepła i empatii, tyle najlepszego sortu lewicowej wrażliwości społecznej, że mimo tego, iż akcja rozgrywa się w góra dziesięciu miejscach i wśród co najwyżej kilkunastu bohaterów, to ma się wrażenie jakiegoś nieprawdopodobnego epickiego oddechu. Jego umiejętność autentycznego portretowania ludzi z ich zwykłymi i niezwykłymi problemami, z ich własnymi historiami nie ma sobie chyba równych - i to przez to ukazywane przezeń problemy, często drastyczne i naturalistyczne, osiągają, w sposób daleki od banalności, patos tragedii attyckiej. I nie trzeba kosmicznych budżetów, nie muszą się po ekranie gonić megagwiazdy - wystarczy natchnąć ludzi (ekipę i cudownie naturszczykowatych aktorów) wiarą w to, że kino może mieć coś ważnego do powiedzenia. Nie toleruję w filmie tandetnego lewactwa - ideologii, agitacji, strojenia się w piórka rewolucjonisty (jak w niektórych filmach Bertolucciego albo Loacha) - ale lewicowość taka, jaką daje Leigh, przemawia do mnie zawsze i wszędzie.
Pozdrowienia!

ocenił(a) film na 7
Ras_Democritus

O, fajnie, to daj jeszcze "podobało się" obok mojej recenzji. Dorota zaakceptowała, a zbiera same minusy bez komentarzy.:(

"akcja rozgrywa się w góra dziesięciu miejscach i wśród co najwyżej kilkunastu bohaterów, to ma się wrażenie jakiegoś nieprawdopodobnego epickiego oddechu"

To nie u mnie. Ja widzę człowieka i tylko jego, a nie to, do jakiej grupy społecznej należy czy jakie stereotypy sobą uosabia... Nie umniejszam tego co napisałeś, czy zaprzeczam temu, piszę że to nie ma dla mnie znaczenia. Ani pozytywnego, ani negatywnego. Jest.

ocenił(a) film na 9
_Garret_Reza_

Być może nieprecyzyjnie się wyraziłem: z tym epickim rozmachem to chodziło mi o to, że - właśnie, właśnie - każdy człowiek ma tu swoje jak najbardziej indywidualne rysy, każdy jest do bólu prawdziwy, ale to właśnie z nich składa się w jakiś magiczny sposób panorama pewnej grupy społecznej, klasy... Nie na odwrót, nie ma tu próby opisania czegoś społecznego, gdzie ludzie są tylko typami, płaskimi i jednostronnymi jak z egipskiej płaskorzeźby. Przykład: inne lewicowe sumienie wyspiarskiego kina, czyli Ken Loach i jego - dość jak dla mnie przereklamowany - "Wiatr buszujący w jęczmieniu". Słuszna (jedynie, niestety, słuszna) teza polityczna, święty gniew, diagnoza palącego problemu historyczno-społecznego - ale nie ruszyło mnie to właśnie dlatego, że miałem wrażenie, że cały poziom dramatu rodzinnego wziął tam w łeb, bo bohaterowie musieli nade wszystko udowodnić coś, o co chodziło reżyserowi, a tym samym z ludzkiego punktu widzenia wypadli papierowo i niewiarygodnie. Leigh zawsze zaczyna od pojedynczości - a diagnozy, niepokoje, oskarżenia wychodzą dopiero potem. I to sprawia, że Leigh mnie zachwyca, a Loach - przy docenieniu wszystkich walorów jego kina, z którym zresztą obeznany jestem dość pobieżnie - częściej jednak irytuje. "Vera Drake" jest dla mnie jak "Lalka" Prusa - tam też z wszystkimi bohaterami (z Wokulskim, Rzeckim, Łęcką) czuję się blisko, budzą we mnie intensywne emocje, potrafię sobie ich wyobrazić, narysować, co nie zmienia faktu, że rozmach obrazu przedstawionego w powieści zapiera dech...
Czy jakoś tak. A teraz już gonię poprzeć Twoją recenzję.

ocenił(a) film na 7
Ras_Democritus

Hej, czyli jednak się zgadzamy.:) Loacha znam słabo, ale jego "Wiatr..." to dobre kino. Leigh nakreślił swoich bohaterów naprawdę dobrze, poświęcił na to godzinę nie bawiąc się w pół środki, dużo tym ryzykując ale wyrozumiały widz na pewno nie będzie znudzony - mimo wszystko, jednak sporo otrzymuje...

Hej, i dzięki.;-)