daję 2 zamiast 1 tylko dlatego że była fajna muzyka i widoki. Za fabułę dałabym -1 ;/ zmarnowane prawie 2 godziny życia
I Twoim zdaniem w tym filmie była pokazana miłość? Twoje argumenty się wykluczają. Ok, może jakiś rodzaj patologicznej miłości był między tym ... i jego żoną, ale to co było między nim a Vicki i Cristiną to sama fizyczna więź, która nie będąc połączona z duchową, na miano miłości nie zasługuje, nie sądzisz? Poza tym dla niego zdrada była normalna i nie przeszkadzała w "miłości" a ja nie widzę w czymś takim uczucia zasługującego na to miano. Bo jak się kogoś kocha, to nie posuwa się wszystkiego co się rusza (od razu na dzien dobry powiedział Vicki i Cristinie, że chce je tylko przelecieć i to najlepiej na raz). Dla mnie to rodzaj zboczenia, a nie miłość. Może jestem konserwatywna ale obrzydza mnie takie coś i myślę, że każdego kto naprawdę wie czym jest prawdziwa głęboka milosć dwojga ludzi też by to obrzydziło.
Nie obrażaj się za "konserwatyzm" -- nie chcę nikomu specjalnie wyrzucać takiego światopoglądu. Tym bardziej, że mało kto przejawia jakieś zapatrywania w ich krańcowej postaci, więc nie mam wątpliwości, że przez wielu ludzi ja też mogę być uważany za konserwatystę. Osobiście rzecz ujmując, nie mam natury Cristiny (pomijam fakt odrębności płci) ani Juana. Pewnie z nich wszystkich najbliższej mi do Vicky, ale też nie identyfikuję się z nią jakoś szczególnie mocno. Nie twierdzę też, że w ogóle nie wolno oceniać postaw i zachowań innych ludzi. Uważam jednak, że należy być otwartym i że najpierw trzeba próbować dostrzec w różnych zjawiskach dobro. Odsądzanie wszystkiego, co nam obce, od czci i wiary do niczego nie prowadzi. Nie prowadzi na pewno do zrozumienia, które z kolei daje szansę na to, aby każdy mógł próbować przeżyć swoje życie zgodnie ze swoją naturą -- a zatem bez kompleksów i blokad uniemożliwiających mu realizację w pełni swoich możliwości i doświadczanie szczęścia.
No, to tak ogólnie. :)
Tak, moim zdaniem był to film o miłości -- a raczej "o miłościach": o jej różnych formach, a czasem również przebraniach i ułudach. O tym, że zwykle dążymy do porządkowania naszego życia i regulowania go wedle pewnych "zasad" (niekoniecznie nawet jakichś szczególnie pryncypialnych, ale w miarę określonych), tymczasem w miłości i sztuce zawsze jest niewiadoma, zagadka, niepewność, ryzyko...
Nie wiem, które moje "argumenty" się wykluczają. (Nie bardzo nawet wiem, czy to co przedstawiałem, to były "argumenty": po prostu mówiłem, o czym, według mnie, jest ten film, i dlaczego uważam go za fajny i wartościowy.)
Między Juanem a obiema kobietami zdecydowanie występowała więź duchowa. Przecież Cristina właśnie będąc z Juanem (i Marią Eleną), a więc poniekąd dzięki nim, odkryła w sobie nierozpoznany wcześniej talent i znalazła formę ekspresji dla swojej artystycznej natury. Była też, przez pewien czas, gotowa "dzielić się" Juanem z tamtą kobietą, chociaż -- jak czas pokazał -- nie leżało to w jej naturze. Po prostu, przez pewien czas było jej z tym w miarę dobrze, a potem poczuła, że to jednak nie jest "jej" i musieli się (jako trójka) rozstać.
Co do relacji między Juanem a Vicky to też przecież nie chodziło o seks -- na pewno nie chodziło o to Vicky. Vicky po prostu jest z natury cholernie ostrożna (tak jak pewnie większość "normalnych" ludzi, w tym ja), więc, częściowo świadomie a częściowo nie, stroni od "romantyzmu". Jednocześnie jednak ma żywą, wrażliwą duszę i dlatego tak naprawdę to, co może jej dać Doug to bardzo mało jak na "miłość jej życia". Stara się jednak być lojalna (wobec przyjaciółki i przyszłego męża), a poza tym nie jest pewna, co czuje do Juana (choćby przez to, że nigdy nie pozwoliła sobie nawet "w skrytości ducha" do samego końca to poczuć), dlatego tkwi w konflikcie.
Co się zaś tyczy Juana... Owszem, jest przedstawicielem doś wyzwolonego stosunku do seksu, ale... Po pierwsze: czy umiesz powiedzieć, co w tym złego? Może Ci się to nie podobać -- okej, ja to rozumiem, bo to też nie moja bajka. Ale nie każdy jest zdeterminowany jakąś sztywną doktryną, np. religijną. W porządku, złożył dziewczynom propozycję przekraczającą do pewnego stopnia normy naszej kultury i obyczajowości, ale przecież nie był w tym wulgarny i się nie narzucał. Oprócz tego, jeśli chcesz twierdzić, że chodziło mu tylko o seks, to chyba oglądaliśmy dwa różne filmy: gdyby nie zauroczenie Hiszpanem, jakiemu ostatecznie uległa Vicky, to w Olviedo mogłoby w ogóle do niczego nie dojść i cała wyprawa miałaby postać jedynie cokolwiek ekscentrycznej wycieczki krajoznawczej. Po prostu -- dla Juana (podobnie zresztą jak dla jego ojca), seks to element życia: ważny, może nawet niezbędny, ale nie pierwszorzędny, a na pewno nie traktowany jako coś bardzo tajemnego, co obudowuje się takim kordonem masek i kamuflaży, że potem prawie każdy gest i słowo staje się w odbiorze jakąś ukrytą aluzją. W tym sensie postawa Juana jest w jakiś sposób zdrowa i szczera, choć ja jej do końca nie popieram, bo seksualność to instynkt o dużej sile rażenia i, moim zdaniem, mamy nad nim ograniczoną kontrolę, dlatego pewnie dobrze jest zachować większą ostrożność w obchodzeniu się z nim.
O jakiej zdradzie mówisz? Kto kogo i kiedy zdradzał? Jedyna zdrada wzmiankowana w filmie to wyrzuty Marii Eleny wobec Juana o zdradę, jaką popełnił wobec niej razem z żoną jakiegoś przyjaciela (chyba) -- zdradę... przez spojrzenie. Nie kpię -- owszem, uważam, że zdradzić można na niejeden sposób -- wiemy jednak, że Maria Elena jest osobą cokolwiek niezdrowo zazdrosną i mającą skłonność do przejaskrawienia. Chyba, że masz na myśli to, co się wydarzyło między nim a Vicky -- że _ją_ doprowadził do zdrady. Trochę racji w tym masz, ale zauważ, że ona była przed ślubem i że jemu chodziło też o to, żeby właśnie wtedy, jeszcze przed ślubem, skonfrontowała się ze swoimi uczuciami, tak aby potem nie żałowała i, być może, nie "musiała" zdradzać (jak to ma miejsce w wypadku Judy).
Juan i Maria żyli osobno -- i pod koniec filmu skończyli osobno. Gdy Juan poznawał dziewczyny, Maria miała jakiegoś narzeczonego czy kochanka, a oboje byli zapewne sobą wykończeni i nie planowali ponownego zejścia (podobnie jak pod koniec filmu). Gdzie tu miejsce na zdradę? Tym bardziej, że Marii Elenie właściwie tylko zależało na wierności duchowej; do cielesnej miała podejście co najmniej równie swobodne, jak jej mąż.
"Posuwanie wszystkiego co się rusza"... Przepraszam, że to mówię, ale opowiadasz rzeczy niemądre (nie wiesz, na przykład, jak często zdarzało mu się takie spotkanie -- może po prostu w tej restauracji Cristina całkowicie go zauroczyła? wszystko ma kiedyś swój początek); a poza tym, używasz jakiegoś prostackiego języka, uważając chyba, że w ten sposób stawiasz się na wyższej moralnie pozycji. Nie wydaje Ci się, że stawiasz się w ten sposób w dysonansie?
"Zboczenie, a nie miłość". Nie wiem, o co chodzi. "Zboczeniem" (cokolwiek miałoby to znaczyć -- jak się domyślam, musi to być coś innego niż wykraczanie poza przyjęte normy _w sposób świadomie naruszający czyjąś godność i mogący spowodować czyjeś cierpienie_) chyba byłoby raczej, jeśliby starał się trwać przy Marii Elenie wbrew niej i wbrew sobie.
Naprawdę "obrzydzają" Cię postawy i zachowania, które wynikają ze szczerych pobudek: z próby odnalezienia swojej drogi do miłości, szczęścia, harmonii? Zachowania nie mające w intencji żadnego podstępu, manipulacji, wykorzystania kogoś, nadużycia jego zaufania? A możesz mi wyjaśnić, co w nich jest "obrzydliwego"? Ja rozumiem, że ten sposób poszukiwań nie odpowiada Twoim zapatrywaniom i że Ty nie identyfikujesz się z żadną z postaci z filmu. W pełni to akceptuję -- ludzie są różni i mają różne potrzeby. To, że dla Ciebie te rzeczy są prostsze i bardziej zdefiniowane też dopuszczam jako rozsądną możliwość -- okej, może bohaterowie tego filmu są jak ludzie ułomni, jak niewidomi potrzebujący "opukać" otoczenie białą laską nim zrobią krok naprzód. Ale to jeszcze chyba nie powód, żeby ich tak potępiać i żeby całkowicie wyzbywać się chęci zrozumienia ich i przychylniejszego spojrzenia na ich próby.
Twoje ostatnie zdanie naprawdę mnie rozczarowało. Istotnie uważasz, że wiesz, "czym jest prawdziwa miłość"? Nie chcę zaogniać -- po prostu zastanów się, co mówisz. Ludzie są różni, a życie podlega nieustannym zmianom. Dlatego od tysięcy już lat wciąż pisze się i mówi na te same tematy -- i zawsze jest coś nowego do powiedzenia.