Godne zakończenie jednego z największych przedsięwzięć kina. Zrobiona z niesamowitym rozmachem trzecia część "Władcy pierścieni" zapiera dech w piersiach. Szarża Rohany, skradanie sie Sheloby, widmowa armia Aragorna to wszystko sprawia, że buzie się nie zamykają z zachwytu. Jednak ten film nie jest ani o Frodo, ani o Aragornie. Prawdziwą gwiazdą jest w niej Smeagol/Gollum. To jemy Jackson poświęca najwięcej uwagi, to ta postać jest najlepiej dopracowaną ze wszystkich (chciało by się nawet rzec najbardziej rzeczywistą).
Jak w poprzednich częściach dialogi drętwe, że aż wiury lecą - a już najbardziej z Legolasa (a miało go być mniej - szkoda, że to nie prawda). Patosu jest w tej częsci tyle, że dobrze wziąć popcorn (popcorn moża wyrzucić, a torbę dobrze jest zachować na wymioty, kiedy patos stanie się nie do wytrzymania).
Niestety filozofia filmu, bardzo ku pokrzepieniu przestraszonych amerykańskich serduszek, zupełnie do mnie nie trafia.
Mimo to film jako całość robi dobre, choć nie rewelacyjne wrażenie.
Pewnie jak zwykle wersja rozszerzona spodoba mi się bardziej.