Dziś przeczytałem poraz kolejny władcę pierścieni. swoją lekturę poprzedziłem oczywiście Hobbitem i paroma innymi dziełami J.R.R. Tolkiena. Niestety coś mnie skusiło aby po tym obejrzeć calą serię filnową. Na pierwszy ogień poszła wersja reżyserska "Drużyny pierścienia". Uznawszy iż nie była jeszcze taka zła , zachęconytym iż filmowcy uwzględnili Toma Bombadila do swego dzieła przeszedłem do części drugiej. Tutaj rownież wszystko wyglądało dla mnie względnie znośnie, poza paroma rażącymi wręcz przeinaczeniami. Mimo iż w intencji autora było ukazać elfów jako dumnych i zupełnie obojętnych filmowcy na siłę przysłali zupełnie z nikąd dodatkowe posiłki. Jednak i to jeszcze na tyle dawało się znieść, Na konieć zabrałem się za oglądanie Powrotu Króla ...
Pierwszą rzecza jaka rzuciła mi się w oczybył zupełny chaos. Mimo iż dla mnie , oczytanego i znajacego treść książki widać było poszczególne bitwy , to momentalnie odnosiłem wrażenie iż filmowcy strasznie to uogólnili. Nie wiedzieć czemu cały film stał się jedną dlugą i rozwleczoną niepotrzebnie bitwą , bez większego wątku fabularnego. Kompania duchów , która w książce posłużyła tylko dozdobycia statków i zniszczenia floty morskiej , która stała po stronie naszego "oka" jakimś cudem znalazła się na przedpolach bialego miasta i w zasadzie wygrała bitwę za wojska Gondoru i Rohanu. Ale dobrze , to można podciągnąć jeszcze pod dowolnośc interpretacji oraz zmiany jakie uznano za stosowne na potrzeby kina. Nadal jednak jest jedno "Ale"...
Otóż jest nim wypowiedź aragorna po zwycięztwie. Przypomina ona tandetną wypowiedź amerykańskiego prezydenta w czasie kampanii wyborczej. Zupełnie nie rozumiem jak ktokolwiek mógł przepuścić tą scenę. Moim zdaniem bozbawia ona resztek przyjemności z filmu , który mimo wszystko nie jest aż tak zły.