"W chmurach" to bez dwóch zdań najbardziej dojrzały i poważny film Jasona Reitmana. Porusza on najwięcej tematów ze wszystkich jego dotychczasowych produkcji i choć można się przyczepić, że robi to trochę zbyt powierzchownie, to jednak nie można mu odmówić klasy z jaką przelatuje pomiędzy poszczególnymi wątkami. Jest to film przemyślany, świetnie nakręcony i bardzo profesjonalnie zrealizowany. Czuć w nim wyraźnie, że Reitman zna się na rzeczy i dokładnie wie na czym polega jego zadanie. Nic więc dziwnego, że film ten został nominowany do Oscara w aż sześciu kategoriach, bo to po prostu sprawnie wykonane kino, które przy okazji miało szczęście trafić z tematem w odpowiedni czas i sytuację panującą na świecie, czyli w kryzys i masowe zwolnienia pracowników w wielu firmach. Reitman specjalizuje się w filmach, które można nazwać poważnymi komediami. To takie połączenie dramatu, filmu obyczajowego, wzbogacone o kilka wzruszających scen i doprawione odrobiną lekkiego humoru na rozweselenie i odciążenie widza, co by w czasie oglądania za bardzo sie nie zdołował i z kina wyszedł raczej podbudowany. Takie było jego niezłe "Dziękujemy za palenie", takie było też trochę (wg mnie średniawe) "Juno" i takie jest również "W chmurach".
Głównym bohaterem "W chmurach" jest Ryan Bingham, który pracuje jako doradca do zmian kariery zawodowej. Praca ta charakteryzuje się tym, że przez większą część każdego roku mieszka on na walizkach, nocując w hotelach, a do domu wraca od czasu do czasu, pomiędzy kolejnymi zleceniami, dosłownie na kilkanaście dni. Lata on po całych Stanach (a nawet czasem i dalej) od jednej firmy do kolejnej i wyręcza kolejnych szefów od niewdzięcznego i niezwykle problematycznego zadania, jakim jest zwalnianie pracowników. Informuje ich, że nie muszą już więcej pracować dla danego pracodawcy i mogą spakować swoje rzeczy. Wygłasza gładkie formułki o nowym początku o tym, że każdy wielki człowiek kiedyś także stanął przed taką sytuacją, a brak pracy jest szansą na spełnienie swoich marzeń i samorozwój. Wręcza kolorowe foldery, stara się pomóc zwolnionym w przyjęciu i zaakceptowaniu tej informacji, pomaga poradzić siebie z zaistniała sytuacją, nakierować na nową drogę życia, choć w danym momencie zainteresowani nie widzą dla siebie żadnej przyszłości, co więcej jak mówi jeden z nich, czują się tak jakby umarł im ktoś bliski lub jakby sami po części umarli. Ryan – jak sam to określa – pokazuje im kryjące się gdzieś daleko na horyzoncie, nowe możliwości i rzuca ich na głęboką wodę, by już sami mogli starać się dopłynąć do tej szansy...
"W chmurach" cierpi niestety na przypadłość, którą było już widać we wcześniejszych obrazach Reitmana. Na początku oferuje świetne tempo, film ten jest dynamiczny, interesujący i wciągający, ale pod koniec odrobinę za bardzo zwalnia, traci pierwotną energię, bo za bardzo stara się być krzepiącym i miłym obrazem, jednocześnie robiąc się trochę nijakim. Całe szczęście Reitmanowi udaje się uniknąć zbyt szczęśliwego zakończenia i to które widzimy na ekranie pasuje do całości, choć mogłoby być trochę bardziej zdecydowane i intensywne. Świetnie za to wyszła reżyserowi czołówka z idealnie dobraną piosenką w tle, w czasie której możemy oglądać niezwykle wyraźne zdjęcia lotnicze Ziemi. Wyróżnia się także montaż, szczególnie na początku filmu, gdy w kilku dynamicznych scenach poznajemy głównego bohatera i sposób w jaki wiedzie on swoje życie. Dobrze sprawili się również aktorzy - Clooney jako perfekcyjny Ryan, Farmiga jako zdecydowana ale bardzo kobieca Alex, oraz Kendrick czyli ambitna i wrażliwa Natalie, która z tej trójki wypadła jednak w moim odczuciu najsłabiej. Spisali się również aktorzy drugoplanowi, w krótkich, kilkuminutowych scenkach: Jason Bateman, J.K. Simmons czy Zach Galifianakis. Pisząc o aktorach trzeba też koniecznie wspomnieć o tym, iż Reitman zaangażował do swojego filmu osoby, które naprawdę straciły pracę, a pokazane na ekranie ich reakcje na zwolnienie, nadały jakby większej autentyczności tej opowieści.
"W chmurach" to film mówiący o brutalnym zderzeniu marzeń z szarą i często niezbyt satysfakcjonującą rzeczywistością. Film o dojrzewaniu, rozczarowywaniu się życiem w miarę im jest się starszym, o rezygnacji z planów, wielkich marzeń i godzeniu się na kompromisy, bo życie nie jest takie jakbyśmy chcieli. Obraz mówiący jak ciężko jest mieć rodzinę, bo jak mówi bohater na swoich seminariach, jest ona jak wypełniony po brzegi, niezwykle ciężki plecak, który nie pozwala się poruszać, który jest ciężarem utrudniającym rozwój. Ale jednocześnie jest ona również wielkim wsparciem w krytycznych momentach, czymś dzięki czemu życie staje się znośnie, łatwiejsze. „W chmurach” to film, który pokazuje jak relacje z przyjaciółmi, znajomymi i wszystkie rzeczy związane z własną rodziną, z ustatkowaniem się, potrafią być ogromnym bagażem, klatką unieruchamiającą człowieka, ale z drugiej strony jednak jak bardzo potrzebne są one każdemu z nas. To film pokazujący jak ważne jest mieć w życiu drugą osobę, przyjaciół, z którymi można przejść przez życie, pokonywać kolejne problemy, trudności losu. Bo wszystkie najważniejsze chwile w naszym życiu spędzamy właśnie z nimi, a nie w samotności. Ten obraz to taka krytyka skrajnego indywidualizmu, ubrana w ładne, zgrabne dialogi, nad którymi warto się przynajmniej chwilę zastanowić. Ile z tych wszystkich myśli pozostanie mi w głowie jeszcze nie wiem, ale wydaje mi się, że chyba nie mało.
8/10
PS. Biedny polski tłumacz zupełnie poległ na zabawnej scenie z puszką, która w polskiej wersji straciła cały sens i dla osób nie znających angielskiego, była niezrozumiała i nie śmieszna.
Rzeczywiście dobry film i podobała mi się gra Anny Kendrick. Rola pisana dla Clooneya i się w niej sprawdził. Akcja zdecydowanie siada po weselu. Główny bohater podróżuje przez ok. 320 dni w roku więc nie wiem skąd Ci się wzięły kilkunastodniowe przerwy. Nie rozumiem też zdania cyt."obraz mówiący jak ciężko jest mieć rodzinę, bo jak mówi bohater na swoich seminariach, jest ona jak wypełniony po brzegi, niezwykle ciężki plecak, który nie pozwala się poruszać". Chyba oglądaliśmy inną wersję, bo w mojej bohater mówi, że gromadzone przez nas rzeczy przygniatają nas jak ciężki plecak i należy się ich pozbyć, a plecak wypełnić znajomościami z ludźmi, a więc i rodziną, bo one nie ciążą na naszym życiu i dają motywację do zmian. I takie jest też przesłanie filmu. Szkoda też, że gdy bohater był skłonny skorzystać z własnych rad i chciał się związać, otworzył się na drugiego człowieka, został oszukany. Takie gorzkie zakończenie, nie ufaj do końca ludziom.
Ryan prowadził seminaria o niezależności, o byciu indywidualnym i samowystarczalnym w swoim życiu. Mówił jak unikać
zaangażowania, poświęcania się dla innych. Wypełnianie plecaka znajomymi i rodziną według niego prowadziło jedynie
do hamowania rozwoju, utrudniało kształtowanie siebie, poruszanie się.
Cytując z imdb.com
"Now I want you to fill it with people. Start with casual acquaintances, friends of friends, folks around the
office... and then you move into the people you trust with your most intimate secrets. Your brothers, your sisters,
your children, your parents and finally your husband, your wife, your boyfriend, your girlfriend. You get them into
that backpack, feel the weight of that bag. Make no mistake your relationships are the heaviest components in your
life. All those negotiations and arguments and secrets, the compromises. The slower we move the faster we die. Make
no mistake, moving is living. Some animals were meant to carry each other to live symbiotically over a lifetime. Star
crossed lovers, monogamous swans. We are not swans. We are sharks."
Gdyby Ryan był taki prorodzinny, to po pierwsze utrzymywałby kontakty ze swoimi dwiema siostrami, a po drugie
starałby sobie jakoś ułożyć życie. A jemu wystarczała jedynie jego praca, w której był perfekcjonistą i spotkania z
Alex w hotelowych pokojach co jakiś tam czas. Nie wierzył w to, że związki są najważniejsze, nie uważał małżeństwa
za coś do czego powinno się dążyć, co przynosi szczęście i spełnienie. Bo według niego porozmawiać można sobie z
każdą dowolnie spotkaną osobą i to mu w pełni wystarczało, oczywiście do czasu.
Właśnie dlatego Ryan uciekł pod koniec filmu ze swojego kolejnego wykładu, bo gdy zaczął mówić o pełnym plecaku, o
tym by wyrzucić z niego wszystkie ciężary w postaci i rzeczy materialnych i bliskich sobie ludzi uznał, że to w co od
tak dawna wierzył jest bezsensowne. Gdyby wierzył tak mocno w znajomości, poprowadziłby ten wykład do samego końca.
Bo przecież ten film nie był o rzeczach materialnych. Ryan nie uznał, że potrzebny jest mu od teraz dom, samochód
itd. Dostrzegł, że brakuje mu bliskiej osoby. Dostrzegł, że rodzina, znajomi liczą się w życiu najbardziej.
I choć Ryan przez prawie cały film uważał bliskie znajomości za ciężar, to jednak pod koniec filmu zmienił się.
Morał jaki płynie z tego filmu nie wynika z pierwotnych przekonań bohatera, które prezentuje on nam przez prawie cały
film. Jest wręcz przeciwnie. A wynika jasno i wyraźnie z niego, że od rodziny nie można się odciąć, bo choć czasem
bywa ciężarem i uwiązaniem, to jednak bez niej żaden człowiek na dłuższą metę sobie nie poradzi. I każdy musi mieć
wokół siebie grono zaufanych osób, by życie przebiegło łatwiej, milej, z sensem. Bo najszczęśliwsze chwile
przeżywamy właśnie z drugim człowiekiem, a nie w samotności.
Co do tego kilkanaście to nie wiem skąd mi się ono wzięło ;)
Pozdrawiam