Nie mogę nie docenić szczerej (jak mi się wydaje) chęci do zrobienia czegoś fajnego, czegoś z sentymentu i czegoś dla old-schoolowych fanów horroru, a szczególnie slasherów. Czuć te ambicje i już samo to powoduje, że ten filmy denny nie jest i ma swój urok.
Dlatego też pod względem wizualnym jest ładny, dopieszczony, wszystko ma ręce i nogi. Dlatego mamy Julka, no bo jeśli parodiować slashery, to musi być taki Julek, który sam zdaje sobie sprawę z tego jak kończyli jego poprzednicy w takich slasherach, więc żeby film był samoświadomy, to potrzebuje takiego bohatera, który widzom wszystko uświadomi. I on w tej roli sprawdza się bez zarzutu. Jest w sam raz, a wszystkie wspólne elementy slasherów (a raczej zachowania ich bohaterów, którzy bez problemu pakują się w kłopoty i sami się pchają pod przysłowiową kosę) zostają przez niego wymienione jak należy. A to, że sam (spoiler!) staje się w końcu takim bohaterem, to akurat udana puenta w całej swej parodii.
To, że na obozie spotykają się ludzi z problemami z uzależnieniem od telefonów, internetu, i tak dalej i tak dalej, to też rzecz jasna problem na czasie i fajnie, że go tu poruszono... ale, tylko poruszono, można było to jakoś lepiej pociągnąć. Ostatecznie okazało się to być tylko pretekstem do spotkania tych ludzi w jednym miejscu (no, może za wyjątkiem tego, że ostatecznie jedną z głównych postaci kluczowych dla fabuły jest Julek, który faktycznie doskonale wywiązuje się z roli takiego stereotypowego "no-life'a" i można powiedzieć, że jego znajomość slasherów daje tutaj pewne nadzieje do happy endu).
Na plus na pewno także muzyka. Fajne utwory się tu znalazły. Z drugiej strony, nie zawsze dobrze współgra z obrazem i nawet kiedy wydaje się, że autorzy zastosowali klasyczne zagranie kontrastu muzyki w stosunku do obrazu, to jakoś wyjątkowo kiepsko to te kilka razy tutaj wypadło.
Niestety, nie wszystko jest takie kolorowe. Od pewnego momentu film traci na impecie. Gdzieś w środku filmu. Wyjątkowo szybko giną kolejni bohaterzy przez swoje... ekhem, wyjątkowo głupie zachowania. I ja rozumiem, że jest to parodia. Ale jakoś trudno mi uwierzyć, że gość nie słyszy jak zaraz obok niego nadchodzi jeden z tych wielkich bliźniaków i dosłownie nadziewa na swoją piłę dziewczynę tak że ten dopiero widzi już ją w wersji zdeformowanej. A potem z kolei... naprawdę koniecznie trzeba było wracać po ten cholerny telefon w chatce żeby się jakoś uratować?
Najgorsze było jednak to, że jakoś nie czułem tego odizolowania w tym lesie, tego osaczenia. Oglądając to miałem ciągle wrażenie, że... zaraz, to przecież tylko jakiś las, z którego po pewnym czasie prędzej czy później można wyjść. Przecież oni tam nie utknęli na dobre. Nie czułem w ogóle żeby byli w środku jakiejś wielkiej dżungli, z której nie ma odwrotu. A oni przeżywali swoje położenie tak jakby byli w sercu Amazonii z całą ekipą tubylców - kanibali, w środku nocy, gdzie czyhają węże, pająki czy krokodyle. No nie, oni byli w jakimś lesie z dwójką powolnych, zdeformowanych bliźniaków, którym zbytnio na niczym nie zależało... A te czarne charaktery wyglądają... tak sobie, niby kiczowato, niby tanio (więc niby OK, prawda?) a jednak za gdy ich oglądałem, to za dużo myślałem o nałożonych przez nich kostiumach i dodanych make-upach.
Cóż, plus za ambicje. Film nie ustrzegł się błędów, o których wspomniałem wyżej. Zakończenie do mnie nie trafiło (włącznie z ostatnią, pozbawioną logiki i jakże wtórną sceną), ale i tak liczę, że tego typu polskie produkcje zaczną śmielej ukazywać się na tak dużych platformach jak Netflix :)
Moja ocena: 5/10.