Najbardziej boli mnie brak budowania napięcia. Jedna scena grozy i jechane, przechodzimy do drugiej. Ktoś podszedł do tego filmu bardzo rzemieślniczo w złym tego słowa znaczeniu. Miejscami drewniane aktorstwo to też mam wrażenie wina reżysera, który nie poprowadził, bądź poprowadził aktorów słabo. Nie wiem. Ale tworzy się z tego niespójna całość i film bardzo "goni", choć z perspektywy widza nie dzieje się w nim tak naprawdę za wiele. Dobrym przykładem tego jest zupełnie nieumiejętne wykorzystanie sceny, w której bliźniak wchodzi do kościoła a koleś siedzi w konfesjonale. Powinno w tym momencie powstawać duże napięcie, ale brak tu emocji, brak klimatu, pracy kamery, poczucia zagrożenia. Jest po prostu odegrana, niedopracowana scenka. Fakt, że nawet nie dano nam chwili na polubienie i poznanie postaci też odziera nas potem z odczuwania dodatkowych emocji związanych z ich śmiercią. Wizualnie jest ok, ale to nie wystarcza...