Na palcach jednej reki mogę policzyć filmy które oglądałem więcej niż 3 razy i które z pewnością jeszcze obejrzę. To jest jeden z tych filmów. Film według mnie niedoceniony przez skupianie się ludzi jedynie na błędach naukowych. Toż to jest film sci-fi! Są filmy gdzie wygląda to o wiele gorzej, a jakoś nikt tego nie widzi ;)
Ten film jest genialny z prostego powodu jakim jest klimat. Ukazanie ogromu przestrzeni kosmicznej, tego jak małymi paproszkami jesteśmy we wszechświecie jest niesamowite i przytłaczające. Prawdziwy horror sci-fi gdzie tym głównym złym nie jest [SPOILER] nieoczekiwany pasażer na gapę [KONIEC SPOILERA] a właśnie wszystko to co znajduje się za ściankami statku no i oczywiście Słońce... Żaden film z tego gatunku nie zrobił na mnie takiego wrażenia przez podkreślenie tego właśnie czym tak naprawdę jesteśmy w porównaniu do całego wszechświata...
Popieram w 100%. Obejrzałem go chyba z 6 czy 7 razy, zawsze w nocy po północy. Bardzo atmosferyczny film.
Ja zaraz oglądam. Jestem poza domem. Gołe niebo, mróz, noc i księżyc. Wracam do domu. Będzie klimacik.
a mnie wywarło jeszcze wrażenie jak zbliżanie się do Słońca zakrawa na obcowanie z Bogiem, bo faktycznie ta gwiazda decyduje o życiu i śmierci całych planet, a nie tylko istnienia życia na jednej planecie czy poszczególnych gatunków, ponadto jej ogrom jest niewyobrażalny (o ile pamiętam pomieściłoby się prawie półtora MILIONA planet wielkości Ziemi)
Aha, Life 7/10 jakby kogoś to interesowało, warto obejrzeć ale nic ponadto.
'Toż to jest film sci-fi!' - i ta klasyfikacja to dla niektórych problem. Chyba nawet dla reżysera: przejrzałem kilka wywiadów z Boylem, w każdym unikał użycia słowa 'science', za to użył określenia 'space fantasy'. Wprowadzenie takiej kategorii na FW zaoszczędziłoby wielu rozczarowań w grupie, która od science fiction wymaga choćby podstawowej zawartości logiki i poprawności naukowej.
Zgadzam się, że zmiana gatunku w opisie filmu na dobre by mu wyszła, jakieś "space fiction" może, bo fantazy sugeruje elfy, magię i rude kransoludy. Tymczasem film, przynajmniej dla mnie, przypomina bardziej... sen o próbie ratowania świata. W ten sposób usprawiedliwiam niezgodność ze współczesnym stanem wiedzy z dziedziny fizyki i astrofizyki, przez co film wypada ze zbioru "sci", oraz inne nielogiczności scenariuszowe. Oniryczna atmosfera filmu mnie urzekła. Oszczędna, nieoczywista muzyka, te wszystkie szumy i błyski, niewyraźne ujęcia na tle słońca, oparcie akcji na psychicznych lub niemal metafizycznych przeżyciach bohaterów, to wszystko stanowi o głębi tego filmu i jego atrakcyjności. Juz na samym początku dostajemy mocnego spoilera, oto Searle, pokładowy psycholog, nie może się oprzeć widokowi słońca, które może oglądać tylko w ułamku jego jasności, jego rosnące uzależnienie, ja rozumiem jako metaforyczne pragnienie pełnego widoku, pełni wiedzy, która to siła napędza ludzkość od wieków. Pod koniec filmu mamy wejście innego bohatera, owładniętego podobną obsesją, jednak toczącego inny bój w swojej psychice. Pinbacker, wyruszający na misję ratowania ludzkości, przeobraża się (i tu następuje koniec związku filmu z jakimkolwiek realizmem) w istotę zdolną przeżyć własną śmierć z powodu głębokiemu oddaniu idei determinizmu, oddaniu Bogowi Słońce, "To mój bóg ,ale nie twój". Pinbacker nie chce unicestwienia ludzkości, on chce, aby SIĘ DOKONAŁO, czymkolwiek "to" nie jest. Jest w tym głębka sprzeczność, bo już samo działanie w celu zapobieżenia temu wydarzeniu, które zresztą kończy się fiaskiem, świadczy o tym, że wolna wola wygrywa ten pojedynek, a Słońce okazuje się tylko słońcem. W gruncie rzeczy ten film przedstawia walkę dwóch sprzecznych filozofii, a cała wyprawa, kostumy i statki kosmiczne są tłem, tak atrakcyjnym, jak niezbędnym, bo bez tego film faktycznie byłby słabym gniotem. Dałabym 10, ale jeden odejmuję za brak rotacji modułu dla ludzi ;)
Z drugiej strony we śnie wszystko może się zdarzyć.
Uciekło mi wielce niezbędne zdanie;) o narcystycznych skłonnościach Pinbackera, który chce być tym jedynym, który pozostanie, by choć na chwilę stanąć przy naprzeciw boga. Jest bóg, jest prorok, była też sekta, która zginęła na statku, spalona żywcem.
Nie mniej zachwalany przez wielu klimat filmu, który niejako ma stanowić jego atut, mi zupełnie nie przypadł do gustu. Może nie po drodze mi z "oniryczną atmosferą", ale ja miałem takie wrażenie, że właśnie atmosfera filmu była niespójna. Z jednej strony na każdym kroku ukazywano potęgę słońca, z drugiej strony "ludzki pyłek" mimo licznych ofiar i problemów okiełznał żywioł. Z jednej strony dążono do zbudowania klimatu grozy, czego kulminacją były potyczki z istotą (bo z człowieka to już wiele nie zostało), z drugiej strony pojawił się ten oniryczny nurt duchowości, który mi się trochę z tą grozą gryzł. I muzyka. Choć dobrze jej się słuchało, nie do końca mi pasowała do obserwowanego obrazu. Innymi słowy, przez dużą część filmu odczuwałem dość znaczny dysonans. A że nie mogłem wczuć się w klimat, to i brak elementu "naukowego" mocniej mnie raził.
Także być może film miał zachwycać obrazem, zmrozić krew w żyłach akcją i zmusić do głębszych rozważań filozoficznych, ale w moich oczach zawiódł, bo moje myśli zajmuje znaczny wachlarz mankamentów, a przesłanie pozostaje mgliste i niespójne.
Dla mnie takim wielokrotnie oglądanym filmem (5 razy?) jest Helikopter w ogniu. Tym bardziej obejrzę to dzieło.
Film jest klasykiem gatunku. Nikt temu już dziś nie zaprzeczy.