Niestety właśnie z tego powodu nie sprostał on wymaganiom rozwścieczonej ludożerki, która lubi pożreć żywcem przegranych, wątpiących lub mylących się polityków. Czy tylko dlatego należy zarzucić reżyserowi brak formy?
Film nie jest arcydziełem, ale nie jest również filmem złym, ponieważ ukazuje prezydenta Busha z kilku różnych punktów i w różny sposób zostają naświetlone jego wady i braki. Ale nie tylko wady i braki, ponieważ obok dworowania z jego nieodpowiedniego zachowania, błędów młodości bądź luk w wykształceniu, można zobaczyć Busha w roli polityka konsekwentnego, choć impulsywnego. Obok tego wątku z najwyższej półki przewijają się wątki rodzinno-psychologiczne. Bush jako prezydent, polityk, syn, brat...
I nie jest to obraz czarno-biały, ale pełen odcieni szarości i nie sądzę, że Bush zasługuje tylko i wyłącznie na potępienie. Zasługuje on na konstruktywną krytykę, ale nie na ciągłą serię kpin. Dobrze, że Stone nie przysłużył się bezmyślnemu frontowi nienawiści do wszystkiego co republikańskie i związane z postacią prezydenta Busha.
Ale i tak każdy odczyta ten film na swoją modłę.