6,2 85 tys. ocen
6,2 10 1 85076
5,6 34 krytyków
Wałęsa. Człowiek z nadziei
powrót do forum filmu Wałęsa. Człowiek z nadziei

Bez owijania w bawełnę. Dlaczego uważacie, że ten film jest propagandowy? Co konkretnie zostało przekłamane? Co zostało wymyślone? Proszę bardzo, to jest temat dla Was, fani określenia "Bolek". To jest także temat dla drugiej strony. Jest dla wszystkich. Czekam niecierpliwie. Tylko proszę z dowodami, nie poszlakami. Faktami, nie insynuacjami. Nie krępujcie się. Pozwólcie dać mi się przekonać do Waszej wersji. Jestem taką tabulą rasą. Serio. Dacie radę?
Pozdrawiam

ocenił(a) film na 6
dentryt

No cóż. Dałem Wam szansę. I w sumie w dalszym ciągu ją daję. Przyznam się szczerze, że nie spodziewałem się, że temat założony w chwilę po bodaj pierwszej telewizyjnej, ogólnodostępnej emisji filmu (choć nie wiem tego na 100%), do tego temat tak, wydawałoby się, idealnie skrojony pod dyskusje, kłótnie czy jak to tam nazwać, spotka się z takim mizernym odzewem. W gruncie rzeczy żadnym, choć przeglądając forum pod Wałęsą co najmniej kilku uważających się za wolnych od propagandowej papki lansującej i wciąż to usprawiedliwiającej pana Lecha W. raczyło dołożyć swoje trzy grosze, powtarzając z uporem maniaka wciąż i wciąż te same frazesy i puste zazwyczaj hasła. Szkoda tylko, że w obliczu możliwości klarownego zmierzenia się - i obronienia - owej mitycznej już, sądząc chociażby po lajkowaniach tematów, rzekomej manipulacyjnej i przekłamującej treści oraz formy filmu jakoś nie zechcieli udowodnić swoich niepodważalnych racji. Choć może dlatego, że niepodważalnych, to i nie wymagających żadnego potwierdzania. Wszak po co w taki czy inny sposób udowadniać, że dwa dodać dwa to cztery, a nie trzy bądź pięć. Trudno. Może innym więc razem, przy innej okazji.

Korzystając natomiast z okazji pozwolicie, drodzy przyjaciele z Filmwebu, że posługując się modnym nie tylko na tym forum przekopiowywaniem wypowiedzi tych czy innych autorytetów (bądź w zależności od środowiska za takich uważanych) i ja posłużę się tymże zabiegiem i chcąc przywrócić względną chociaż równowagę w postrzeganiu postaci Wałęsy, uważanego jak widzę szeroko za wstrętnego, a przy tym tępego agenta i zdrajcę, wkleję coś od siebie. Najpierw zatem dość obszerna wypowiedź jednego z czołowych historyków IPN.
____________

"Lech Wałęsa: Studium przypadku"

Był Młody. Esbecy nastraszyli go i podpisał papiery. Szybko się z tego błędu wycofał. Gdy żądali od niego współpracy, odmówił.

Siedemnastego grudnia 1970 roku, tego samego dnia, gdy w Gdyni trwała krwawa rozprawa z protestującymi robotnikami, wicedyrektor Stoczni Gdańskiej Karol Hajduga w rozmowie z oficerem Służby Bezpieczeństwa informował o sytuacji w zakładzie. Zapytany o nazwiska przywódców komitetu strajkowego powiedział, że zapamiętał tylko jedno – „pracownika wydziału W-4 Wałęsy. Jest to człowiek w młodym wieku i nosi krótko strzyżoną bródkę. Była propozycja, aby jego wybrać na przewodniczącego »Rady«, jednak z uwagi na brak jednomyślności odłożono ten punkt (...). K.H. stwierdził także, że głos Wałęsy przypomina mu głos stoczniowca, który przemawiał przez mikrofon z radiowęzła skradzionego sprzed KW PZPR”.

Po takim doniesieniu SB zatrzymała Lecha Wałęsę. Miał wówczas 27 lat, pochodził z prowincjonalnego Popowa. Po ukończeniu w 1961 r. zasadniczej szkoły zawodowej pracował we wsi Łochocin, ale sześć lat później znalazł pracę w Stoczni Gdańskiej jako elektryk okrętowy. Udział w robotniczym proteście był jego pierwszym doświadczeniem politycznym.

„Bolek”

Zatrzymany 19 grudnia był przesłuchiwany i z pewnością nie była to kurtuazyjna pogawędka. Jej treści nie znamy, ale wiemy, jakie były okoliczności: Trójmiasto spłynęło krwią, w aresztach znajdowały się setki ludzi, władze liczyły na sterroryzowanie robotników. Po informacjach od Hajdugi oficerowie SB wiedzieli, że mają jednego z przywódców buntu. Krwawy tydzień skończył się wieczorem 20 grudnia. W Warszawie na nowego przywódcę PZPR wybrano Edwarda Gierka, który w telewizji wystąpił z łagodzącym przemówieniem. Od poniedziałku sytuacja powoli się uspokajała, zaczęto też zwalniać zatrzymanych robotników.
W areszcie Wałęsa siedział cztery dni. Przed zwolnieniem podpisał papiery, na których podstawie został zarejestrowany jako tajny współpracownik SB o pseudonimie Bolek. Była to praktyka dość szeroko stosowana – od 14 grudnia, gdy zaczęły się wystąpienia, do końca miesiąca SB zarejestrowała 53 osoby, a w ciągu następnych dwóch tygodni – 86.

Dokumentacja sprawy „Bolek” zaginęła, najpewniej została zniszczona, stąd trudno dokładniej przedstawić historię kontaktów. Odnaleziono jednak kilka raportów, które dowodzą, że Wałęsa w 1971 r. spotykał się z oficerem SB i rozmawiał o nastrojach w stoczni, groźbie ponownego strajku i „nieodpowiedzialnych” demonstracji. Wymieniano też nazwiska ewentualnych prowodyrów. Był przeciwny wystąpieniom, zaostrzaniu sytuacji, angażował się w związki zawodowe, zawierzył Gierkowi.

Te fakty wymagają komentarza. Robotnik Wałęsa dał się przekonać, że on i SB mają wspólny cel: nie dopuścić do ponownego rozlewu krwi. Należy więc przeciwdziałać nieodpowiedzialnym pomysłom, bo problemy socjalne i pracownicze można rozwiązać przez związki zawodowe, a także „sygnalizowanie” problemów SB. Była to naiwność i błąd.

W 1972 r. spotkania „Bolka” z oficerem SB stały się rzadsze, w 1973 r. odbyły się dwa – pod koniec roku. W tym czasie Wałęsa coraz częściej krytycznie wypowiadał się na zebraniach związkowych. W lipcu 1974 r. oficer SB notował: „Z Wałęsą wielokrotnie były przeprowadzane rozmowy w związku z jego nieodpowiedzialnym zachowaniem i wypowiedziami. Nie przyniosły one jednak jak dotychczas żadnego skutku”. Ostatnia rozmowa z funkcjonariuszem SB odbyła się 16 listopada 1974 r.

W sporządzonej przez SB w 1982 r. analizie dokumentacji sprawy „Bolek” zapisano, że Wałęsa „na zebraniach wydziałowych krytykował kierownictwo partyjne i administracyjne wydziału” i mimo ostrzeżeń nie zmienił postępowania. Za wystąpienie 11 lutego 1976 r. dyrektor stoczni wyrzucił go z pracy. W ślad za tym 19 czerwca tego roku SB skreśliła TW „Bolka” z ewidencji. Skreślenie z ewidencji rok lub dwa po faktycznym zakończeniu kontaktów było zwykłą praktyką SB. Służba niechętnie przyznawała się do porażki. Cytowana opinia z 1974 roku wraz z wyrzuceniem Wałęsy z pracy wiosną 1976 r. wskazują jednoznacznie, że znalazł się on w ostrym konflikcie także z SB i fakt dawnych kontaktów nie ochronił go przed ostrą represją.

Wałęsa wprawdzie znalazł szybko pracę w Gdańskich Zakładach Mechanizacji Budownictwa ZREMB, ale zarabiał o połowę mniej. Gdy w październiku 1978 r. odwiedzili go funkcjonariusze SB, zdecydowanie odmówił kontaktów i oświadczył, że „jako cel życiowy postawił sobie stworzenie i rozwinięcie przez pozyskiwanie nowych członków takich związków zawodowych, które by robotnika broniły”.

Opozycjonista

Gdy w kwietniu 1978 r. powstał w Gdańsku Komitet Założycielski Wolnych Związków Zawodowych (WZZ), Wałęsa nawiązał z nim kontakt jako jeden z pierwszych robotników. 15 lipca tego roku został zatrzymany przez milicję w województwie siedleckim za kolportowanie wydawnictw Komitetu Obrony Robotników (KOR) i WZZ. Od września 1978 r. uczestniczył już systematycznie w pracach KZ WZZ i kolportowaniu nielegalnych wydawnictw – m.in. w ZREMBIE. W grudniu tego roku brał udział w przygotowywaniu nielegalnych obchodów rocznicy Grudnia µ70. Służba Bezpieczeństwa zatrzymała go, by uniemożliwić złożenie wieńca w miejscu, gdzie pod stocznią padli zabici robotnicy. Kolegium ds. Wykroczeń skazało go na karę grzywny i – co gorsza – znów wyrzucono go z pracy.

W Komitecie Założycielskim Wolnych Związków Zawodowych i redakcji „Robotnika Wybrzeża” liderami byli Bogdan Borusewicz i Andrzej Gwiazda, a w niewielkim gronie robotników ujawniali się – dając swoje nazwiska pod ulotkami i numerami pisma – Anna Walentynowicz i Lech Wałęsa. KZ WZZ współpracował blisko z KSS KOR, którego członkiem był Borusewicz. Dzięki korowskim „Robotnikowi” i „Biuletynowi Informacyjnemu” Wałęsa stał się szeroko znany po uroczystościach w rocznicę grudniową 1979 roku. Obchody i przemówienie Wałęsy do kilkutysięcznego tłumu zaalarmowały bezpiekę. Do dyrektorów kluczowych departamentów MSW przesłano szyfrogram z nagranymi wystąpieniami, w tym Wałęsy: „Czuję się moralnie odpowiedzialny za tych, co zginęli, jak również za tych, co przeżyli, a zaufali mi”. Przyszły prezydent mówił, że źle się w kraju dzieje, najważniejsze postulaty nie zostały spełnione, deptane są prawa ludzi. „Tylko niezależnie zorganizowane grupy społeczne mogą temu przeciwdziałać. (...) Chcemy, by prawo zapanowało nad bezprawiem. Chcemy, by nigdy Polak na Polaka nie musiał podnosić ręki”. Poprosił zgromadzonych, by – jeśli do 10. rocznicy Grudnia nie stanie pomnik – każdy „przyniósł ze sobą kamień. Jeśli wszyscy przyniosą po jednym, to na pewno zbudujemy pomnik”. Tego dnia Wałęsa narodził się jako przywódca przyszłego ruchu.

Gdy na początku sierpnia 1980 r. Bogdan Borusewicz planował strajk w Stoczni Gdańskiej, widział Wałęsę w roli jego lidera. Robotnik umiał bowiem przemawiać, nawiązywać kontakt z masami, łączył odwagę z rozsądkiem. Nie był też za młody i miał rodzinę, dzięki czemu był wiarygodny w oczach innych robotników. Miał też za sobą doświadczenie zorganizowania strajku w gdańskim Elektromontażu w styczniu 1980 r., gdzie – na krótko – znalazł zatrudnienie. Tamten strajk skończył się przegraną, ale dał naukę, jak w przyszłości uniknąć porażki.

14 sierpnia 1980 r. koło godz. 10 rano Wałęsa przedostał się do stoczni, w której młodzi współpracownicy Borusewicza zainicjowali strajk. Trwał już wiec, stojący na koparce dyrektor próbował uspokoić nastroje. Wałęsa wskoczył na koparkę i zawołał: „Dziesięć lat pracowałem w stoczni, wyrzucił mnie pan z mandatem zaufania załogi”. Od tej pory był naturalnym przywódcą strajku i stanął na czele komitetu strajkowego.

Przewodniczący

Strajkiem gdańskim kierował Międzyzakładowy Komitet Strajkowy (MKS), a roboczo – jego prezydium. Wszyscy jego członkowie mieli zasługę w tym, że wielodniowy protest toczył się w sposób uporządkowany, zdyscyplinowany.

Rola Wałęsy była jednak szczególna. Był twarzą strajku: wydawał najważniejsze polecenia, przemawiał do tłumów robotników, podtrzymywał nadzieję na pomyślny finał. Gdy pojawiła się delegacja rządowa, występował jako gospodarz i prowadził najważniejsze negocjacje transmitowane na teren stoczni. Łączył twardość i nieustępliwość z elastycznością, która pozwalała na podtrzymanie dialogu. W tych dniach, dzięki licznym wpuszczonym do stoczni dziennikarzom prasy zagranicznej, stał się postacią znaną na świecie, symbolem polskiego robotniczego buntu bez przemocy, wywierającego presję masowością, spokojną pewnością siebie, bez arogancji.

W tym czasie w gdańskiej SB sporządzono na potrzeby władz informację dotyczącą Wałęsy i innych członków prezydium MKS. „Cieszy się dużym uznaniem i autorytetem wśród strajkujących stoczniowców. Posiada zdolność podporządkowania sobie współpracowników. Zwolennik twardej dyscypliny i porządku w działaniach realizowanych przez robotników na terenie stoczni. (...) Aktywnie realizuje dążenia grup antysocjalistycznych do utworzenia poza partią tzw. niezależnych przedstawicielstw środowiskowych”. Nie wspominano ani słowem o dawnych kontaktach z Wałęsą.

31 sierpnia Wałęsa i wicepremier Mieczysław Jagielski podpisali porozumienie kończące strajk i gwarantujące możliwość tworzenia niezależnych samorządnych związków zawodowych. Telewizja polska przerwała program, by transmitować na żywo to niezwykłe wydarzenie. Wtedy po raz pierwszy zobaczyła Wałęsę cała Polska.

Wałęsa stanął na czele organizujących się związków w regionie gdańskim, a gdy 17 września, podczas zjazdu organizatorów związków z całej Polski, postanowiono utworzyć jedną centralę pod nazwą NSZZ Solidarność, został przewodniczącym związku. W oczach milionów jego członków był liderem sierpniowego zwycięstwa. Na wielotysięcznych zgromadzeniach potrafił jak nikt inny nawiązać kontakt z ludźmi. Jego wygląd, sposób bycia, język, jakim się posługiwał, łączyły go ze zwykłymi robotnikami. Był jednym z nich. Solidarność miała wielu przywódców regionalnych, część z nich cieszyła się wielką popularnością. Ale Wałęsa był ponad nimi jako symbol całego związku, znak jego jedności.

Ta jego nadrzędna pozycja bywała kwestionowana – irytowała innych działaczy dawnego WZZ i sierpniowego strajku. Czując swą wielką popularność, Wałęsa źle reagował na krytykę. Takie było psychologiczne podłoże konfliktu z Anną Walentynowicz. Był nieufny, obawiał się silnych indywidualności i grup złączonych przedsierpniową jeszcze więzią. Stąd z niechęcią odnosił się do ludzi KOR, widząc w nich potencjalne zagrożenie dla swej pozycji. Zarazem jednak wiedział, że potrzebą nadrzędną jest jedność, nikogo więc ze związku nie wypychał. Ale zawierzał tylko Kościołowi, którego reprezentantem w jego otoczeniu był ks. Henryk Jankowski, oraz niektórym doradcom, którzy okazali się ogromnie pomocni w sierpniu, a następnie wytrwale pomagali w trudnej grze z władzami. Tadeuszowi Mazowieckiemu i Bronisławowi Geremkowi ufał aż do 1989 roku. Poza tym chętnie otaczał się ludźmi posłusznymi i bez własnych ambicji, stąd już w 1981 r. mówiono o dworze Wałęsy.

Realista

Przywódcy PZPR uważali, że bez doradców Wałęsa jest nikim. Była to błędna ocena. Wprawdzie nie miał wykształcenia, jakie nabywa się przez lektury, miał jednak niezwykłą intuicję, zdolność obserwowania otaczającej rzeczywistości i analizowania doświadczeń. Miał też umiejętność wyczuwania sytuacji, szybkiego reagowania, przyswajania rad i opinii. Wykazywał się zdrowym rozsądkiem, unikał ostatecznych starć, szukał kompromisów, okazywał przy tym nieraz ogromną przebiegłość.

Realistycznie oceniał siły przeciwnika – zarówno władz PRL, jak i Moskwy. Dlatego był przeciwny radykalnym projektom, starał się kolejne konflikty rozwiązywać kompromisowo. Realizm to jednak także ocena nastrojów społecznych. Coraz większe braki żywności skłaniały Solidarność do zaostrzania żądań przebudowy całego systemu ekonomicznego i w ślad za tym – politycznego. Wałęsa obawiał się przejścia z etapu związku zawodowego na etap formułowania programu politycznego, ale musiał się poddać nastrojom i oczekiwaniom. Na zjeździe Solidarności jesienią 1981 r. przestrzegał jednak przed lekceważeniem przeciwnika: „Za bardzo uwierzyliśmy w siebie, (...) mogą nas docisnąć i to bardzo, bardzo chytrze i prosto, skręcając nam karki. A mogą to zrobić, jeśli nie będziemy ich jako tako kochać”. Mówił też: „Naprawdę nas będzie rozliczać historia. Wygrać możemy wielką sprawę. Ale nie ambicjami i nie tym, że wydaje nam się, że będzie to łatwa walka. (...) Będziemy mieli ciężką rzecz. Nazwiska nasze będą wypisane na dobrą kartę albo na złą kartę”.

Trafnie oceniał zmienność nastrojów zwykłych ludzi, nieskorych do poświęcenia życia dla sprawy, troszczących się przede wszystkim o byt rodzin. Jesienią 1981 r. próbował grać tak, aby nie doszło do ostatecznego zwarcia, gdy jednak okazało się, że władze dążą do konfrontacji i podzielenia związku, wyłuskania Wałęsy i odcięcia tzw. radykałów, nie dał się zmanipulować. W noc stanu wojennego Solidarność wchodziła bez podziałów.

Wielką próbą Wałęsy był czas jego internowania. Przez prawie 11 miesięcy – od 13 grudnia 1981 r. do listopada 1982 – izolowany od doradców i skazany na samotne przetrawianie klęski, nie dał się złamać ani skusić ofertami rozmów, których celem było jego zneutralizowanie, a w istocie skompromitowanie. Nie powiódł się plan stworzenia Solidarności fałszywej – kierowanej przez agentów i ludzi złamanych, ale legitymizowanej przez Wałęsę. Związek, choć zdelegalizowany, pozostał symbolem wolnościowych aspiracji, a Wałęsa jego naturalnym liderem.

Zwykły obywatel

Po zwolnieniu Wałęsy z internowania władze PRL pragnęły mu narzucić status zwykłego obywatela, ale zarazem próbowały go skompromitować. Jeszcze w 1982 r. sięgnięto po drastyczne środki, wpuszczając w środowisko działaczy podziemnej Solidarności informacje o współpracy Wałęsy z SB. Wykorzystano fragmenty dokumentacji z początku lat 70. – prawdziwej lub sfałszowanej – świadczącej o pobieraniu pieniędzy od Służby Bezpieczeństwa. Próbowano zablokować przyznanie mu pokojowej Nagrody Nobla, co powiodło się częściowo (Wałęsa otrzymał nagrodę nie w 1982, ale w 1983 roku). Zmanipulowano nagrania jego rozmowy z bratem, by była maksymalnie kompromitująca, po czym przekazano fałszywkę biskupom, a następnie wyemitowano ją w telewizji. Przygotowano też materiał dla redakcji popularnych pism „ukazujący awanturnicze oblicze i kryminalną przeszłość członków rodziny L. Wałęsy i jego żony Mirosławy”. Takie metody na niektórych oddziaływały, służyły też podważaniu autorytetu Wałęsy przez część przeciwnych jego umiarkowaniu działaczy. Były jednak odrzucane przez większość ludzi Solidarności.

W tym czasie Wałęsa wypowiadał się rzadko, ale zawsze podkreślał potrzebę przezwyciężenia trwającego w Polsce podziału przez dialog, porozumienie i uznanie praw Solidarności zagwarantowanych w sierpniu 1980 roku. Tą taktykę zdobywał poparcie Kościoła, zwłaszcza Jana Pawła II. Spotkania papieża w czasie jego pielgrzymek do Polski w 1983 i 1987 roku z Wałęsą podtrzymywały autorytet przywódcy Solidarności także w oczach świata zachodniego.

Gdy w 1988 roku coraz bardziej widoczny był kryzys gospodarczy i coraz wyżej wznosiła się fala wzburzenia społecznego, partyjni przywódcy zaczęli rozumieć konieczność szukania porozumienia. Wałęsa był jedynym możliwym partnerem. Jego przywództwo uznawała większość działaczy Solidarności i opozycyjnej inteligencji. Idąc na rozmowy Okrągłego Stołu, które miały przesądzić o przyszłości Polski, reprezentacja opozycji była zwarta, miała uzgodnione priorytety, nie mogła być rozgrywana przez stronę rządową. Wszystkie ustalenia legitymizował Lech Wałęsa. Dalszy ciąg znamy – wybory czerwcowe 1989 r., które przyniosły klęskę PZPR i umożliwiły przejście do budowania w Polsce demokracji.

Sprawca zmian

Aby zrozumieć drogę życia i działalności Wałęsy, trzeba zauważyć, jak ważne było dla niego doświadczenie Grudnia ’70. Uformowało w nim kategoryczny imperatyw walki bez przemocy, unikania ryzyka rozlewu krwi. Pamięć o Grudniu, o ówczesnej brutalności milicji, w połączeniu z własnymi doświadczeniami z SB zbudowały w nim przekonanie o sile aparatu represji i w ogóle władzy komunistycznej. Z siłą tą należało się liczyć i działać tak, by przeciwnika przechytrzyć – konfrontacja skazywała bowiem robotników na klęskę.

Wałęsa nie myślał kategoriami odwetu i eliminacji przeciwnika. Nie tylko ze względu na te realia, lecz także z uwagi na głębsze wartości. Kierował się perspektywą zwycięstwa sprawy, czyli wielkich zmian, które dadzą wolność – najpierw związkową, potem polityczną. W nowym porządku było jednak miejsce dla dawnych wrogów, nikt bowiem – uważał – nie powinien być odepchnięty od korzystania z owoców zwycięstwa.

W tej wizji, której realizacja nastąpiła w 1989 r., nie uwzględnił kosztów społecznych wielkiej zmiany ekonomicznej. Jak niemal wszyscy nie spodziewał się, że budowanie gospodarki rynkowej tak bardzo uderzy w robotników przemysłowych, czyli trzon Solidarności. I że w efekcie tak często będzie postrzegany nie jako bohater ruchu wolnościowego, ale jako sprawca biedy i niepewności, jaką robotnikom przyniosła wielka transformacja.
_________

Na koniec jeszcze wywiad z jednym z bezstronnych, bo zagranicznych korespondentów, którzy z zaciekawieniem relacjonowali wydarzenia sprzed parudziesięciu lat.

"Wałęsa spał pod Leninem"

Lech Wałęsa dokładnie 35 lat temu podpisał słynnym wielkim długopisem dokument powołujący w kraju samorządne związki zawodowe. Klasa pracująca pierwszy raz w historii uzyskała głos. Jak do tego doszło?

- Porywał tłumy, ale przy tym nigdy nie tracił nadzwyczajnych zdolności taktycznych, swego nosa. Nazywałem go wtedy „Lechem I, królem Polski”- przypominamy wywiad z Bernardem Guetta, korespondentem „Le Monde'a” w Polsce, który pamięta Wałęsę z czasów „Solidarności” i był przy podpisywaniu Porozumień Sierpniowych.

Jak wyglądało pana pierwsze spotkanie z Wałęsą?
BERNARD GUETTA: Zapamiętałem go śpiącego...

Jak to śpiącego?
BERNARD GUETTA: To było 16 sierpnia 1980 roku, około północy. Przyjechałem do stoczni, właśnie pracowano nad listą 21 postulatów. Wielu delegatów oczekiwało rzeczy, które podważały władzę partii: systemu wielopartyjnego, wolnych wyborów. Wałęsa wiedział, że to szalenie niezręczne. Proszę mnie dobrze zrozumieć – wszyscy zgromadzeni w tamtej sali mieli absolutnie dość rządów PZPR. W tej sprawie panowała jednomyślność. Ale Wałęsa starał się wytłumaczyć związkowcom, że z powodów taktycznych należy się ograniczyć jedynie do spraw związkowych. Chodziło o to, aby zmusić rząd do przestrzegania umów międzynarodowych, które sam podpisał. Tyle, że Wałęsa był potwornie zmęczony. Nie spał od trzech albo czterech nocy. I nagle – w samym środku dyskusji – po prostu zasnął. Pod popiersiem Lenina, które znajdowało się w tej sali. To była scena absolutnie niezwykła...

I co było dalej?
BERNARD GUETTA: Ludzie z KOR-u zastąpili Wałęsę w dyskusji. Ale w końcu postanowiono go obudzić. I to on przekonał delegatów. Już wtedy zostało powiedziane wszystko, co stanowiło istotę kolejnych 16 miesięcy: jeśli Solidarność będzie żądać zbyt wiele, władza upadnie, ale wszystko skończy się krwawą łaźnią. Jeśli będzie żądać zbyt mało, władza zabierze to, co wcześniej obiecała i w rezultacie „baza” zradykalizuje się jeszcze bardziej...

Jaki wtedy był Wałęsa?
BERNARD GUETTA: Uderzyła mnie jego siła. Mówił w sposób bardzo prosty, przejrzysty, potrafił tak wszystko ująć, tak, aby każdy go rozumiał. Porywał tłumy, ale przy tym nigdy nie tracił swych nadzwyczajnych zdolności taktycznych. Gdy już naprawdę nie chciał czegoś powiedzieć, udawał niezręcznego. To był prawdziwy człowiek polityki w najbardziej szlachetnym sensie tego słowa. Nazywałem go wtedy „Lechem I, królem Polski”. To był oczywiście żart. Ale nie do końca. Przez cały czas legalnego istnienia Solidarności on był głosem całej Polski, ucieleśniał ją. To się potem zmieniło. Przybywało mu wrogów, zwłaszcza po 1989 roku. Ale to jest normalne w demokracji.

Wydawał się panu próżny? Bo tak wielu ludzi opisuje go po latach...
BERNARD GUETTA: Nie tak go zapamiętałem. Miał wielki urok. Był ironiczny, żartobliwy, często ironizował sam z siebie i z innych. Był jak wódz oczekujący na bitwę ze swymi żołnierzami. Nie chcę przez to powiedzieć, że był gwałtowny. Chodzi mi raczej o to, że nie miał czasu – tak jak dzisiaj politycy w państwach demokratycznych – żeby schlebiać, podlizywać się ludziom. On miał wtedy coś znacznie ważniejszego do zrobienia...

Oś nowego filmu Wajdy o Wałęsie to sceny wywiadu z włoską dziennikarką Orianą Fallacci. Fallaci potem żałowała tego wywiadu. Mówiła, że pierwszą wersję wyrzuciła do kosza, bo nie chciała kompromitować człowieka, który walczy o wolność. W „Wywiadzie z samą sobą” napisała, że Wałęsa był „ignorantem”...
BERNARD GUETTA: Fallaci już nie żyje. Nie chcę jej obrażać. Ale to jakiś idiotyzm. Wałęsa miał niesłychaną wręcz inteligencję polityczną. Wyrastał ponad wszystkich. Nikt nie kwestionował jego przywództwa. Przez te 16 miesięcy staliśmy się przyjaciółmi, rozmawialiśmy bardzo często. Na zawsze zapamiętałem pierwszą rozmowę. To było na długo przez podpisaniem porozumień w stoczni. Zapytałem go prywatnie, z czystej ciekawości: „Panie Lechu, czego pan chce dla swego narodu?”. A on odpowiedział mi, bez chwili zastanowienia: „Odzyskamy wolność i staniemy się Japonią Europy”. Pamiętam potem taką zabawną scenę ze zjazdu „Solidarności”: delegat związkowy z Japonii wchodzi na mównicę, wszyscy mu klaszczą, a on kompletnie nie rozumie dlaczego. Proszę zwrócić uwagę – Wałęsa nie mówił, że to są jego pobożne życzenia, on mówił, że tak się stanie. Od samego początku mierzył niezwykle wysoko. To nie były słowa lidera strajku czy lidera związkowego. To były słowa męża stanu, wizja na całe lata...

W 1982 roku pisał pan: „Wałęsa jest robotnikiem, który nie ma nic poza swoją pensją. Całą swoją kulturę nabył w fabryce. Ubiera się i mówi też jak robotnik”. To był szok kulturowy?
BERNARD GUETTA: Powiem tak: Wałęsa nie ukończył studiów, ale był niezwykle inteligentny. Wszystkie decyzje podejmował niezwykle szybko. Był wielkim patriotą. I miał niesłychane wyczucie historii swego kraju. To mnie zresztą niesłychanie uderzyło w tamtych czasach w Polsce: inteligencja zbiorowa narodu. Wszyscy od razu wiedzieli, gdzie leży granica tego, co możliwe. Wszyscy chcieli zajść bardzo daleko. Ale jednocześnie doskonale rozumieli różnicę między bardzo daleko a zbyt daleko...

W filmie dokumentalnym o strajku w stoczni, nakręconym po latach, wspominał pan, że w swych korespondencjach dla „Le Monde” musiał pan tłumaczyć Francuzom, dlaczego Wałęsa i stoczniowcy nieustannie się modlą...
BERNARD GUETTA: Ja znałem historię Polski i kompletnie mnie to nie dziwiło. Wielu Francuzów było zdziwionych, ale co z tego? Dla lewicy – od 1968 roku antysowieckiej – najważniejsze było to, że jej marzenie się spełniło: klasa robotnicza postanowiła w końcu rozliczyć się z komunizmem. Reszta nie miała znaczenia. Francja jest krajem z rewolucją w genach. I polska rewolucja musiała wzbudzić w nas zachwyt.

Wałęsa twierdzi, że obalił komunizm, skacząc przez płot stoczni. Jego przeciwnicy twierdzą, że to jedynie legenda. Co by było, gdyby zabrakło Wałęsy?
BERNARD GUETTA: Polska na pewno wyszłaby z komunizmu bez Wałęsy. W końcu przed Sierpniem Polacy też stawiali opór sowieckiemu imperium. Był rok 1956 , strajki w 1970, narodziny opozycji demokratycznej. Ale nie wiem, czy bez Wałęsy Polska wyszłaby z komunizmu tak szybko i dobrze. Charyzma Wałęsy odegrała zasadniczą rolę w identyfikacji Polaków z Solidarnością. On był właściwym człowiekiem we właściwym czasie we właściwym miejscu. Spełniał wszystkie kryteria... I nie obchodzi mnie, czy był arogancki czy życzliwy dla swoich przyjaciół. Albo czy był troskliwy dla swoich dzieci. To jest jedynie problem jego dzieci i jego przyjaciół. To nie ma nic wspólnego z walką o Polskę.

W momencie podpisania porozumień w stoczni było ponad 30 korespondentów zagranicznych. Co wtedy mówiliście?
BERNARD GUETTA: Przyjechałem do Gdańska w połowie sierpnia. Było nas w stoczni wtedy sześciu, może siedmiu. Dopiero 10 dni później rząd polski postanowił dać wizę wszystkim, którzy się o nią starali. Myślę, że już wtedy komuniści mieli zamiar podpisać porozumienia ze strajkującymi. I uznali, że lepiej, by dziennikarze zagraniczni byli na miejscu, aby przekazać światu korzystny obraz Polski, w której udało się osiągnąć porozumienie między partią a rodzącym się związkiem. To był swego rodzaju chwyt reklamowy. I potem – przez 16 miesięcy legalnego istnienia Solidarności – była ogromna różnica w postrzeganiu wydarzeń między naszą garstką, która pojawiła się w stoczni na samym początku, a całą resztą. Ja przyjechałem do Gdańska bezpośrednio z Wiednia. Ale znałem historię Polski i od dawna przyjaźniłem się z ludźmi z polskiej opozycji. Potem w stoczni doświadczyłem dni kompletnej niepewności, skrajnego napięcia. Wydawało się, że nie będzie żadnego porozumienia. W Biurze Politycznym PZPR były głosy sprzeciwu, czekano na zgodę z Moskwy. Cała reszta korespondentów przyjechała w pewnym sensie na gotowe...

W „Pologne”, książce wydanej w 1982, nazywa pan tych dziennikarzy „turystami”.
BERNARD GUETTA: Wielu z nich było naprawdę wielkimi dziennikarzami. Do Polski nie wysyłano byle kogo. To, co się tutaj działo, było zbyt ważne. Ale oni często nie wiedzieli o tym kraju zbyt dużo. Nie rozumieli, czym jest komunizm. I wydawało im się, że walka będzie łatwa...

U Janusza Głowackiego, który napisał scenariusz filmu Wajdy, robotnicy klną jak szewcy. Bo tak to zapamiętał Głowacki, który w 1980 roku był w stoczni. Wajdzie się to nie spodobało i wyrzucił większą część tych przekleństw. Czy pan się jakoś autocenzurował pisząc dla „Le Monde”?
BERNARD GUETTA: Nie. Nieustannie pisałem o napięciach wewnętrznych w związku. Bo tam były wszystkie nurty polityczne – od skrajnej lewicy po skrajną prawicę, od wierzących katolików, po tych, którzy nie znosili kleru...

Wspominał pan, że Bronisław Geremek nie znosił prałata Jankowskiego, który uwielbiał wtykać swój nos wszędzie. I nabijał się z niego przy Wałęsie...
BERNARD GUETTA: Robotnicy byli z reguły wierzącymi katolikami, ale jeszcze bardziej nie lubili kleru niż intelektualiści. Pamiętam mszę w której uczestniczyły masy robotników w kufajkach – nigdy czegoś takiego nie widziałem. I nagle zaczęto czytać komunikat Episkopatu, w którym wzywano robotników do ostrożności, odpowiedzialności etc... Wtedy jeden z robotników rzucił na głos „Świnie! Co za świnie!”. I wszyscy wokół mu przyklasnęli. A w chwilę potem poszli do komunii. Episkopat bał się o kraj. Czasami za bardzo. A robotnicy lepiej od Kościoła rozumieli politykę- wiedzieli, że przewaga jest po ich stronie. Dlatego traktowali biskupów z pogardą...

13 grudnia 1981 też był pan w stoczni...
BERNARD GUETTA: Pamiętam, jak ostrzegano Wałęsę: „Pętla się zaciska. Niech pan się ukryje ”. Ale on odmówił. Zresztą nie tylko on. Byłem świadkiem aresztowań w hotelu „Grand” w Sopocie. Wiedziałem, że Geremek śpi w hotelu w Gdańsku. I pojechałem go ostrzec. Zastukałem do jego drzwi po 2 w nocy. Geremek był potwornie zły. Zacząłem mu opowiadać gorączkowo: „Bronek, aresztowania, aresztowania! Musi pan uciekać. Mam samochód”. On na to: „Jakie aresztowania? Kto tak mówi?”. Ja na to, że wszystko widziałem. I wtedy Geremek oświadczył: „Jak chcą mnie aresztować, niech aresztują. A co mam niby zrobić? Zgolić brodę i ukryć się w klasztorze?”

W wywiadzie z marca 1981 Wałęsa powiedział panu, że Jaruzelski jest „porządnym człowiekiem i dobrym Polakiem”. To była błędna ocena? Czy „manewr taktyczny”?
BERNARD GUETTA: Przypominam sobie doskonale tę rozmowę – to było w Stoczni. Ale czy Wałęsa aż tak bardzo się pomylił? Czy Jaruzelski był małym agenciakiem Sowietów? Czy też ocalił Polskę? Jakby to dziwnie nie brzmiało obie odpowiedzi są prawdziwe. Bez stanu wojennego Sowieci w końcu weszliby do Polski. I to by nie wyglądało jak w Czechosłowacji w 1968. To byłaby prawdziwa wojna domowa. Część armii na pewno stanęłaby po stronie narodu. Nie wiem ile ten opór by trwał - kilka tygodni, może kilka miesięcy. Ale na końcu Sowieci zdławiliby wszystko - bo mieli przewagę. Co w praktyce oznacza jedną wielką jatkę. A tak tej krwawej jatki nie było. Spełniły się słowa polskiego hymnu: „Jeszcze Polska nie zginęła” (Guetta śpiewa po polsku...). Tyle, że mniejszym kosztem...
Zresztą stan wojenny był w pewnym sensie farsą. Od razu napisałem, że to oznacza samobójstwo komunizmu: bo partia pokazała, że nad robotnikami da się zapanować jedynie przymusem. I że Polacy nie dadzą się kupić, ani zastraszyć

Czy po 30 latach patrzy pan na to wszystko nieco inaczej?
BERNARD GUETTA: Nie. Miałem wtedy dla Polski totalny, ale to totalny podziw. I nic nie jest w stanie tego zmienić. Nagle zza fasady komunizmu ukazała się inna rzeczywistość - żywe, mądre społeczeństwo. I cała Europa od razu zrozumiała, że to jest prawdziwa Polska. A nie ta do której istnienia próbowali nas przekonać komuniści...

Jednak dziś Polska jest krajem ludzi bardzo niezadowolonych. A Lecha Wałęsę coraz trudniej brać na poważnie ponieważ bez przerwy mówi co innego. Czy w 1980 popełniliśmy jakiś grzech pierworodny, który się teraz na nas mści?
BERNARD GUETTA: Mam wiele do powiedzenia na temat tego czym Polska jest dzisiaj. I co mi się w niej nie podoba. Ale się powstrzymam. Ujmę to inaczej: Polska jest krajem megalomańskim - to jest zresztą główne podobieństwo z Francją. Mój kraj jest megalomański - bo mieliśmy Oświecenie, rewolucję 1789, Napoleona. A nasza kultura promieniowała na cały świat. Polska jest megalomańska bo, aby skutecznie przeciwstawić się zaborcom, a potem komunistom musieliście założyć, że stanowicie naród wyjątkowy. Gdy odzyskaliście wolność ta megalomania - podobnie jak francuska- stała się nieznośna. Ale to również dlatego Polska jest krajem tak interesującym, tak żywym, tak pełnym pasji. Zawsze czuję się tu świetnie- bo Polska intelektualnie mnie pobudza.
___________

To tyle ode mnie i od osób, które postanowiłem zacytować. Pozdrawiam wszystkich. Wszystkich