Nie przesadzę chyba, jeśli powiem, że Jaś Fasola to jedna z legendarnych i kultowych postaci filmowych. Serial telewizyjny emitowany jest po dziś dzień i pewnie tak będzie aż do końca świata i jeden dzień dłużej. Rowan Atkinson wykreował bohatera nieśmiertelnego, którego można jedynie kochać lub nienawidzieć. Jako, że zaliczam się zdecydowanie do tej pierwszej grupy, ze szczerym przejęciem odebrałem nowinę iż "Wakacje Jasia Fasoli" to ostatni raz, kiedy Atkinson wciela się w gamoniowatego Anglika. Tak się przynajmniej mówi, i fanom Mr.Beana pozostaje jedynie nadzieja, że jest to najzwyklejszy motor napędowy promocji filmu. Z tego co pamiętam przed "Nadciąga totalny kataklizm" również chodziły takie pogłoski, więc puki żyję będę miał nadzieję, że Atkinson przywdzieje jeszcze nie raz przykrótkie gacie i czerwony krawat, wsiądzie w swojego Mini i rozpęta kolejną burzę śmiechu.
Trzymając się jednak deklaracji samego aktora czas spojrzeć prawdzie w oczy i odebrać "Wakacje..." jako dożywotni urlop Fasoli.
Atkinson wraz z reżyserem Stevem Bendelackiem zaserwowali nam iście arcymistrzowskie pożegnanie z Jasiem Fasolą. Wsadzenie całości w ramy kina drogi było doskonałym pomysłem, gdyż po pierwsze konwencja taka dała ogrom możliwości w wymyślaniu różnorodnych skeczów, a po drugie kino tego rodzaju zawsze wiąże się z nostalgią i sentymentalizmem. A te udzielały mi się podczas seansu porządnie, szczególnie w przepięknym zakończeniu, które rozsiewa prawdziwą magię i jest najwspanialsze jakie tylko mogło być! Całość ma bardzo lekką fabułkę, w której chodzi głównie o to, żeby wpakować Jasia w coraz to większe i śmieszniejsze tarapaty i rozkoszowć się widokiem, jak też biedak sobie z danym problemem (nie)poradzi. Przez 90 minut bombardowani jesteśmy przeróżnymi skeczami, nie udaje się oczywiście uniknąć w ogólnym rozrachunku tych gorszych momentów, jednakże udało się sprawić, że cały film oglądamy z uśmiechem na twarzy, kilkakrotnie mamy okazję wybuchnąc śmiechem a i okazji do długotrwałego płaczu nim spowodowanego i skurczu brzucha też jest trochę. Oczywiście mówię tu o tych, którzy humor Jasia Fasoli lubią, bo reszta będzie się na filmie po prostu nudziła. Niekiedy twórcy powtarzają znane już gagi (owoce morza, dzieciak w pociągu, krawat w automacie), ale jest też masa nowych sytuacji, które rozkładają na łopatki (w moim wypadku: występ na targowisku, łapanie stopa, zasypianie za kierownicą czy żebrający Jasio). Ogólnie "Wakacje Jasia Fasoli" to kwintesencja tego, co w Fasoli najlepsze, film jednego aktora. Atkinson praktycznie cały czas jest na ekranie, to on jest w centrum, on jest jedyną gwiazdą (brawa dla Dafoe, który to uszanował i nie gwiazdorzy). Ach i wielkie brawa za parodię nadmuchanych pseudomoralizatroskich "ambitnych" filmów- rewelacja!
Mile zaskakuje także pieczołowite dopracowanie audio- wizualnej strony filmu. Zaskakujaco wręcz piękne zdjęcia i równie zaskakująca i urzekująca muzyka. Te pierwsze cudownie ukazują śliczne pejzarze, a w scenach z kamery Fasoli po prostu obrazują chaos jaki jego niepozorna postać rozsiewa wszedzie, gdzie się tylko pojawi. Muzyka za to wspaniale wpada w ucho, na prawdę zwraca na siebie uwagę i szczerze powiedziawszy zachęciła mnie, żebym po nią sięgnął poza filmem...a tego się nie spodziewałem.
Jest jednak jeden wieeeeeelki minus...bardzo, bardzo odczuwalny jest brak obecności misiaczka Fasoli! Nie wiem, czym jest on spowodowany, czyżby po prostu o nim zapomniano??!! Nie pamiętam czy w "Nadciąga totalny kataklizm" była taka sama sytuacja? Mały niedosyt można też odczuć w kwestii Jasiowego Mini, którym bohater nie ma okazji zbytnio poszaleć. Ale to już czepialstwo, tak na prawdę dla mnie jako miłośnika Jasia Fasoli jedynym minusem najnowszego (oby jednak nie ostatniego) filmu z jego udziałem jest brak wspomnianego pluszaka...
9/10