„Walka z czasem” zaczyna się z obiecującym pomysłem: doświadczona policjantka z wydziału bezpieczeństwa przyjmuje rolę podmienionej matki porwanego dziecka, by wejść w psychologiczną grę z porywaczem. Tego typu intryga mogłaby dać napięty thriller skupiony na presji czasu i emocjonalnym przeciąganiu liny. W rezultacie jednak film często gubi tę szansę, balansując pomiędzy momentami naprawdę sugestywnymi a narracyjną płaskością.
Największym atutem produkcji są kobiece kreacje, zwłaszcza Lee Jung-hyun jako So-eun i Moon Jeong-hee, które potrafią wnieść wiarygodność i ciężar emocjonalny do materiału. To właśnie aktorstwo trzyma film na powierzchni, gdy scenariusz zaczyna się chwiać. Widać wysiłek obsady, który stara się zniwelować braki w konstrukcji fabuły.
Problem pojawia się w warstwie scenariuszowej. Film postawił na prostą sekwencję odsłaniania kolejnych zagrożeń, ale zabrakło głębszego złożenia antagonistów i konsekwentnego budowania napięcia. Postać przeciwnika, mimo potencjału na fascynujący czarny charakter, nie zyskuje pełnej ekspresji, co podkopuje dramatyczną wagę konfrontacji. W efekcie część zwrotów fabularnych wypada przewidywalnie lub wymuszenie, a tempo, mimo krótkiego metrażu, nieraz traci rytm.
Technicznie film jest solidny, ale bez polotu: zdjęcia i dźwięk działają funkcjonalnie, lecz nie budują pełnego klimatu „wyścigu z czasem”. Choć koncept psychologicznej wymiany ról (podszywanie się pod matkę) miał szansę na ciekawe napięcie, to realizacja pozostaje zbyt ostrożna i schematyczna, przez co trudniej się zaangażować emocjonalnie w losy bohaterki i jej podstęp.
Film ma w sobie elementy, które mogłyby złożyć się na napięty, kobiecy thriller, ale zbyt wiele wątków zostaje potraktowanych powierzchownie, a budowanie zagrożenia nie zawsze działa. To film do obejrzenia raz głównie dla silnych kreacji aktorskich, ale trudno go polecić jako wciągającą lub satysfakcjonującą całość.