Giorgio Ferroni, kojarzony wcześniej z spaghetti o wojnie secesyjnej, tym razem sięga po nieco bardziej tradycyjne oblicze westernu. Główną postacią jest nieugięty szeryf, Gary Ryan. Na dzikim zachodzie uchodzi wręcz za superbohatera. Nic dziwnego że nie w smak to władzom miasteczka w którym posadę dostał. Ta banda złodziei i morderców postanawia więc pozbyć się naszego twardziela. Oczywiście wrobiwszy go w zabójstwo którego nie popełnił.
Zaczyna się to wszystko całkiem nieźle. W pierwszych 20 minutach dostajemy dobrze zrealizowaną strzelaninę, toczącą się podczas pościgu za dyliżansem. Później bohater wpada w tarapaty i musi uciekać, a jego podróż wiedzie przez najróżniejsze lokacje. Nie jest więc smutno, bo kolory scenografii wciąż się zmieniają, a motyw wycieczki przez stan napędza akcje. Zgrzyty zaczynają się dopiero na końcu. Cały film robi się wtedy eksplozją przypadków, w które nie potrafię uwierzyć. Rozstrzygnięcie przychodzi więc zbyt łatwo, a naiwny pomysł ze znakowaniem bydła przeszedł moje pojęcie (szczególnie że wszyscy na ekranie nazywają go genialnym). W finale czeka nas więc sporo rozczarowań. Nie pomaga nawet świetny epizod Nello Pazzafiniego.
Ostatecznie to dzieło głównie dla zwolenników gatunku. Dużo chętniej polecam wcześniejszy film zrobiony w duecie Ferroni/Gemma, zatytułowany "Jeden srebrny dolar".