Na pierwszy rzut oka nowy horror Jamesa Wana tyle samo razy chybia co trafia w punkt… ale czy aby na pewno chybia? Przez większą część seansu ma się nieprzeparte wrażenie, że nowa produkcja reżysera „Piły”, to ładnie wyglądający, ale jednak dość sztampowy straszak, z całym wachlarzem wyświechtanych klisz i schematów. Kadry są wyborne, jaskrawe kolory robią swoje, odniesienia do włoskiego nurtu filmów Giallo oraz pokłony dla obrazów lat 70-tych i 80-tych widoczne. Fabuła początkowo rozmyta, ale zwiastuny jak i początek filmu sugerują z czym mniej więcej będziemy mieli do czynienia. Tym bardziej, że to horror Jamesa Wana, który już wypracował sobie pewną renomę, stwarzając takie filmy jak „Obecność” czy „Naznaczony” – horrory pełne utartych szablonów i historii, ale sprawdzających się w tym swoim oklepanym przepisie, przedstawionych w naprawdę dobrej jakości, a przy tym doskonale sfilmowanych i gdzie bohaterowie i relacje pomiędzy nimi zawsze u Wana grają pierwsze skrzypce, co pozwalało nam zaangażować się w opowieść. Tym razem startujemy częściowo podobnie, lecz z czasem całość zdaje się jednak nie zmierzać w stronę takiego kina, do którego twórca nas przyzwyczaił. I wydaje mi się, że nikt nie był gotowy na to co nadejdzie!!!
Nie wiem czy James Wan nakręcił najlepszy czy też najgorszy horror roku. Może i jedno i drugie. Wiem natomiast, że udowodnił, że nawet najbardziej idiotyczna wizja, może zaowocować ciekawym filmem. Być może też zwyczajnie nas wyśmiał robiąc dzieło, które promowane było jako pełnoprawny i poważnie traktujący się horror, a otrzymaliśmy film właściwie w pełni samoświadomy, śmiejący się sam z siebie, przefiltrowany przez autoironię, przeszarżowany i w pewnym sensie celowo kretyński i absurdalny. Twór, w którym James Wan w pewnym sensie rozlicza się z własnymi inspiracjami i to ewidentnie widać. Ponadto pod całym tym płaszczykiem dziwactw kryje się głębszy przekaz traktujący o walce z chorobą, a konkretniej nowotworem, (złośliwym zresztą, patrz: oryginalny tytuł;) co czyni ten film jeszcze ciekawszym, tym bardziej, że działa on na tych poszczególnych warstwach. „Malignant” jest produkcją, która z pewnością podzieli widzów i krytyków na całym świecie. I już za to należy się twórcom uznanie, za brawurę i za zaskoczenie.
Myślę, że nawet osoby, które uznają ten horror za jak do tej pory najsłabszy film w dorobku Wana, to docenią jego warsztat, bo dzięki ciekawym koncepcjom i dosyć nieoczywistym zabiegom czysto technicznym, w ogólnym rozrachunku całość wypada naprawdę zajmująco i wyjątkowo atrakcyjnie. Można by się przyczepić do paru kwestii. A to, że te wszystkie dziwaczne pomysły rodem z najgorszych horrorów klasy Z nie są tutaj w pełni wykorzystane, że sporo elementów wypada idiotycznie i nie trzyma się kupy, nawet jak na ten gatunek, że twist w trzecim akcie powoduje, że niektórym rzeczom w fabule zaczyna zwyczajnie brakować sensu i jakiejkolwiek logiki i że ogólnie nie wszystkie składowe tego kotła grają tutaj tak jak powinny. Przez, to wszystko może się wydawać, że James Wan tak bardzo pragnął przenieść swoją nadzwyczajną wizję i cudaczny zamysł na ekran, że gdzieś po drodze przestało być ważne czy ma to sens i czy trzyma się, to wszystko jeszcze kupy. Nic bardziej mylnego. Reżyser jak i pani od scenariusza mają przemyślane tutaj dosłownie wszystko, albo można też powiedzieć inaczej; to, że pewne rzeczy sprawiają wrażenie nie przemyślanych, to są one właśnie celowo tak ukazane. Ten film ma być po prostu taki głupi. Ma balansować na granicy kiczu i absurdu, ma się bawić konwencją, ma eksperymentować, ma się kłaniać tym najgorszym i najbardziej kretyńskim horrorom klasy C,D i Z z ery VHS-u. Otrzymaliśmy coś nowatorskiego i kompletnie nieprzewidywalnego w dziedzinie horroru. Film odważny w swoich rozwiązaniach, który wie czym chce być i jest w tym konsekwentny. Jest także swego rodzaju listem miłosnym do dzieł takich twórców jak Dario Argento, David Cronenberg czy nawet John Carpenter. Do tego jest wyśmienicie zainscenizowany, ma ciekawą oprawę audiowizualną, szczyptę body horroru, dobre efekty gore i jedną odjechaną sekwencję akcji… tak akcji;D.
Dla mnie „Malignant” jest pewnym powiewem świeżości… może i ta świeżość jest momentami odrobinę zwiędła i nie do końca spożytkowana, ale jest. Doceńmy więc i to!
Mi osobiście wcielenie bardzo się podobało. Co prawda z czasem znikała kwestia horrowości. Twórcy chcieli dac na początku coś bardziej nadprzyrodzonego, potem jednak zeszliśmy na ziemię. Jednakże cała historia dość ciekawa. Podobała mi się bardziej od tegorocznej Obecności 3. Na pewno była milion razy lepsza od Candymana (który wg mnie był totalnym gniotem). Chętnie oberjzał bym kontynuację, która nadałaby więcej z paranormalności pochodzenia Gabriela.
James Wan podobno zrezygnował z kręcenia "Obecności 3" na rzecz tego filmu. I bardzo dobrze zrobił, bo otrzymaliśmy coś nowego w dziedzinie horroru. Zaskoczył mnie i to bardzo pozytywnie.