Ogólnie film zdaje się lepszy tam gdzie było widać słabości oryginału i jednocześnie stare sceny perełki przebijają swoje odpowiedniki. Zmiany w scenariuszu to typowe
spielberg-izmy(w nie uszczypliwym znaczeniu tego słowa). Tu mamy kratę w scenie balkonowej, tam trzeba dokładnie wytłumaczyć skąd się wziął pistolet etc..Przynajmniej oryginalniejsze to niż La La Land które po prostu mieszało schematy z kolejnych musicali. Tu wzięty jest jeden i widać chociaż jakąś próbę dialogu z nim.
Ale oryginał wyciskał maksimów z elementów musicalowych, Spielberg zdaje się dobrze wiedzieć że ich nie przebije więc stawia na co innego. Przykładowo wersja 2021 w numerze "America" wybiega na ulice, pokazuje żywą społeczność, kolejne linijki tekstu piosenki ilustruje odpowiednimi obrazami. Tymczasem w 1961 cała scena dzieje się w jednym miejscu, stawia wszytko na muzykę, choreografię, śpiew i tekst. Oczywiście nie mówię że w nowej wersji wykonanie piosenek jest do niczego, a starą ratują tylko one.
To jednak też kwestia tego, że technika filmowa poszła ogromnie do przodu i dziś nikogo nie zadowoliłaby taki "statyczna" sekwencja musicalowa. Wersja z '61 stawiała na perfekcyjną choreografię, ta nowa skupia się na pomysłowej inscenizacji, reżyserii i pracy kamery. Żadna z tych sekwencji nie dorównała może mastershotowi z otwarcia La La Land, ale są wśród nich prawdziwe perły, jak choćby wspomniana "America".
Pewnie że dzisiaj może irytować robienie "statycznych" scen bez potrzeby , ale co ciekawe robiąc film z grubsza dla każdego Spielberg osiągnął niemal zerowe zainteresowanie widowni (wnioskuję po liczbie zajętych miejsc w wieczór premiery). Tymczasem tegoroczna Annette która w co trzeciej scenie daje widowni z liścia przyciąga znacznie więcej osób do kina. Może nie tłumy, jednak cieszyła się pewną popularnością czego nie można powiedzieć o West Side.
Na WSS faktycznie pustki, trochę szkoda, bo widać, że Spielberg się przyłożył i całość zrobił z pasją. Chyba największy problem z jego musicalem jest taki, że mimo fantastycznej oprawy wizualnej jest zbyt klasyczny, nie dodaje niczego nowego do gatunku. Annette nie była może w pełni spełniona, ale za to pięknie eksperymentowała; La La Land sprzed kilku lat nawiązywał do klasyki i łączył ją ze wspołczesnością. West Side Story nie trzyma się tego trendu. Pytanie, czy dałoby się ten musical uwspółcześnić, nie tracąc przy nim jego ducha? Miałbym spore wątpliwości.