Kolejny mocno B-klasowy western z początku kariery absolutnego mojego ulubieńca - Roberta Mitchuma.
Z czystej ciekawości jak wyglądały niskobudżetowe filmy w latach 40-tych, można jak najbardziej sobie obejrzeć...
Absurdalnie naiwny, oczywiście taki urok klasycznych westernów. Do tego typu kina trzeba podejść jak do archaizmu, nie wymagać zbyt wiele, wtedy jawi się jako dzieło uroczo naiwne i momentami całkiem zabawne. Widać tutaj niski budżet, z każdej możliwej strony. Warto obejrzeć dla Roberta Mitchuma oraz aby się przekonać jak wyglądały produkcje westernowe praktycznie bez budżetu.
Ps. Polecisz coś jeszcze z wczesnych westernów z gdzie brylował nasz ulubieniec Mitchum?